Morowe powietrze pod sztandarami boga wojny

Kiedy w 2002 roku archeolodzy odkryli masowe pochówki na Litwie, w pierwszym momencie sądzili, że odnaleźli szczątki ofiar systemu stalinowskiego. Jakież było ich zdumienie, kiedy się okazało, że natrafili na zmarłych na tyfus żołnierzy napoleońskich.

Według niektórych na zmianę osobowości Napoleona wpływ miała kiła. Obraz Wasilija Vereshchagina. Wikimedia commons, domena publiczna.

Mit obalony

Zanim Napoleon wyrósł na boga wojny, w oczach pewnej damy z towarzystwa prezentował się co najmniej niekorzystnie. Nie dość że nosił brudne buty i był źle uczesany, to jeszcze wydawał się jej brzydki i nerwowy, a żółta cera i chudość – zdaniem kobiety – przydawały mu niezdrowego wyglądu. Czy był to objaw kiły, na którą być może cierpiał, a którą leczono rtęcią niekorzystnie wpływającą na psychikę? Kto wie…

Nawet jeśli owa dama miała rację, postrzeganie małego kaprala, który za młodu nie przypominał znanego nam z portretów korpulentnego, łysiejącego mężczyzny, zmieniła jego zawrotna kariera, zwieńczona w 1804 roku koronacją na cesarza Francuzów. Szczególny stosunek do Napoleona mieli zwłaszcza Polacy pozbawieni ojczyzny, choć pielęgnowany do dzisiaj mit wielkiego wskrzesiciela Polski nijak się ma do rzeczywiści, której obrazy wyłaniają się z ówczesnych pamiętników. Ci, którym w 1812 roku udało się powrócić z kampanii rosyjskiej, stali się świadkami ponurego odwrotu Wielkiej Armii, znaczonego tysiącami trupów – ofiar głodu, zimna i epidemii.

Jak przetrwać zarazy w dawnej Polsce, Wydawnictwo Astra 2021.

Francuski marszałek Michel Ney w liście do żony napisał wówczas, że: „Wielką Armię pokonali Generał Głód i Generał Mróz, a nie rosyjskie kule”1. Nie wspomniał jednak o chorobach zakaźnych, które tak samo jak rosyjska zima przyczyniły się do klęski Wielkiej Armii, niwecząc polski sen o niepodległości (w szeregach Napoleona walczyło około sto tysięcy Polaków i po Francuzach był to największy kontyngent narodowy).

Wszawa choroba

Klęska kampanii rosyjskiej oznaczała upadek mitu niezwyciężonego wodza. Wikimedia commons, domena publiczna.

Mimo że pobyt w wojsku od zawsze wiązał się z ryzykiem zarazy, skala zachorowań w Wielkiej Armii na choroby zakaźne i szkorbut była zatrważająca. Już wiosną 1812 roku, a więc na progu kampanii, dla żołnierzy cierpiących na czerwonkę i gorączkę jelitową trzeba było tworzyć szpitale polowe w Gdańsku, Królewcu i Toruniu, ale nie były one w stanie poradzić sobie z rosnącą liczbą chorych. W czerwcu natomiast, kiedy pewne zwycięstwa kontyngenty przemaszerowały na Litwę z Prus Wschodnich i Księstwa Warszawskiego, ostatniego najbardziej wysuniętego na wschód cesarskiego bastionu, wielu żołnierzy zachorowało na tyfus, w czasach napoleońskich nazywany „plagą wojenną”. I chociaż zapadało na nią po kilka tysięcy osób dziennie, Napoleon na początku bagatelizował problem, a kiedy zdecydowano o leczeniu zarażonych, z powodu nieznajomości specyfiki choroby tylko przyspieszono jej rozwój.

W Polsce i Rosji przenoszony przez wszy tyfus od lat był chorobą endemiczną, która znalazła dla siebie idealne warunki w wielonarodowej armii, gdzie zawszeni i brudni ciężko chorzy żołnierze z łatwością zarażali zdrowych. Zachorowaniom sprzyjał także niedostatek czystej wody i jedzenia. A tego nieustannie brakowało, ponieważ z powodu złych dróg i dezercji nieopłacanych, wyznaczonych do transportu aprowizacji chłopów, wozy z prowiantem nie nadążały za armią. Na domiar złego mimo stanowczych zakazów maruderzy pustoszyli litewskie wioski, uznając je za rosyjskie terytorium, co powodowało, że od zalęknionej ludności nie sposób było uzyskać wystarczającej pomocy, bo nie widziała w nich wyzwolicieli, tylko grabieżców i wrogów.

Franciszek Gajewski, służący wówczas w stopniu pułkownika, zapamiętał przerażające obrazy już w drodze z Warszawy do Wilna:

Wsie opuszczone, okna wszystkie wytłuczone, część chałup porozbieranych, wszystkie ogrodzenia popalone, wnętrzności i skóry bydła pozabijanego rozrzucone po polach, szarpane przez gromady psów i drapieżnych ptaków, cała droga oznaczona padłymi końmi, których ścierwa nieznośnym zaduchem przepełniały powietrze, rzadko gdzie mieszkaniec, ukrywający się spiesznie na widok munduru wojskowego2.

Upadku morale nawet w elitarnych oddziałach, spowodowanego głodem i chorobami, dowódcy doświadczyli jeszcze przed wejściem armii na Litwę. Niestety niewiele mogli poradzić, bo wezwane z Tylży tabory nie nadjeżdżały, a Wileńszczyzna, ogołocona z większych zasobów żywności przez wycofujących się Rosjan, nie była w stanie wykarmić tylu tysięcy ludzi. Nie powiodła się także misja polskiego oficera, który szukał prowiantu w okolicach Kowna. Pieniądze, w które został wyposażony, na ziemiach przypominających pustynię nie miały żadnej wartości… Tak oto kampania wojenna, szumnie nazwana przez Napoleona „drugą wojną polską”, rozpoczynała się głodem i zarazami.

Szeregi Wielkiej Armii zostały dziesiątkowane przez tyfus i czerwonkę. Odwrót Napoleona spod Moskwy pędzla Adolpha Northena. Wikimedia commons, domena publiczna.

To konie dużo kosztują

Z braku jedzenia, świeżej wody, chorób i zimna na samej drodze do Wilna padło niemal dwadzieścia tysięcy koni, czyli dwa razy więcej, niż zwykle ginęło w dużej bitwie. Niejaki Augustin Thirion tak pisał o jednej z burzowych nocy: „Noc ta kosztowała nas tyle co bitwa. Wszyscy mówili o liczbie straconych koni. Nikt nie mówił o ludziach. Lecz co znaczy strata zwykłych ludzi? To konie dużo kosztują”3.

Chęć odniesienia zwycięstwa za wszelką cenę w ciągu zaledwie miesiąca – choć jeszcze do walnej bitwy nie doszło – pochłonęła piątą część Wielkiej Armii. Chorzy na tyfus żołnierze załatwiali swoje potrzeby gdzie popadnie, nieświadomie zarażając innych, którzy z głodu jedli mięso leżących w błocie, zdechłych koni i pili stojącą w bajorach, skażoną wodę. Westfalski oficer Friedrich Giesse zapamiętał, jak spragnieni żołnierze z jego oddziału napili się mętnej wody, po której potem zwijali się w bólach.

W takich warunkach, mimo talentów organizacyjnych i przygotowania medycznego, z epidemią nie zdołał uporać się nawet doskonały chirurg wojskowy, baron Dominique Jean Larrey, i w ciągu zaledwie miesiąca Wielka Armia zmalała o osiemdziesiąt tysięcy ludzi, z których część zmarła albo z powodu choroby pozostawała niezdolna do walki.

A był to dopiero początek kampanii!

Oficerowie Wielkiej Armii podczas odwrotu na obrazie Wasilija Vereshchagina. Wikimedia commons, domena publiczna.

Wpół martwe, poczerniałe mumie

Chorzy żołnierze, którzy poczuli się lepiej, musieli ruszyć dalej. Najpierw do Kowna, którego mieszkańcy rano powitali ich jak wybawców, a wieczorem… uciekali z lęku przed rabunkami! Po drodze głód doprowadzał brudnych i zziębniętych szeregowców do dezercji, samobójstw i niewyobrażalnych aktów przemocy w okolicy, po których pozostawały ogołocone chaty, dwory i miasteczka, a przerażona ludność chowała się po lasach z resztkami ocalonego dobytku.

Żołnierze, którym udało się przeżyć marsz do Moskwy i z powrotem i nie padli w starciach z Rosjanami, wrócili na Litwę późną jesienią. Na wieść o pospiesznym wyjeździe cesarza do Francji wielu jego rodaków popadło w marazm i straciło nadzieję, że kiedykolwiek wrócą do swojego kraju. Inni słabli z powodu nieleczonych chorób albo związanych z nimi powikłań. „Połowa z nas miała odmrożone członki – wspominał Franciszek Gajewski – dysenterya grasowała nadzwyczajnie skutkiem przeziębienia”4.

Ósmego grudnia wynędzniała awangarda Wielkiej Armii dotarła do Wilna, ale nie znalazła w nim bezpiecznego schronienia – przed bramami tworzyły się korki, wśród żołnierzy wybuchały zamieszki, wzmagał się strach przed nadchodzącymi Rosjanami, a w okolicy szerzyły się głód i zarazy. Ograbiani przed kilkoma miesiącami chłopi nie byli skorzy do pomocy, choć w pamiętnikach ocalałych żołnierzy nie brak wyrazów wdzięczności wobec spieszących im z pomocą szlachetnie urodzonych Litwinów i Polaków, których już wkrótce Rosjanie mieli ukarać za sprzyjanie Napoleonowi okrutnymi represjami.

Wilno, do którego ściągały chore niedobitki, stało się w grudniu nie do poznania. Aleksander Fredro, przyszły komediopisarz, któremu udało się przetrwać koszmarny odwrót spod Moskwy, pisał:

Wpół martwe, poczerniałe mumie snuły się po ulicach od domu do domu – obdarzono czasem kawałkiem chleba, ale najczęściéj wytrącono bez litości… bo téż prawdę mówiąc, każdy swego mieszkania bronić musiał – ale niejeden z żebrzących za gwałtownie pchnięty padał i konał u progu. Do tego wkrótce tyfus zaczął wielką śmiertelność szerzyć i pomiędzy mieszkańcami – palono gnoje po ulicach – a z dymem zdawało się każdemu, że połyka cząstki zarazy5.

Oficerom łatwiej było wystarać się o kwaterę. Heinrich von Brandt z Legii Nadwiślańskiej wspominał, że kiedy dowlókł się z przyjacielem do domu niejakiego Malewskiego, krewnego ich pułkownika, został zaniesiony do łóżka i nakarmiony, a służący oczyścił jego odzież z robactwa. Tymczasem szeregowi żołnierze dotknięci tyfusem i czerwonką, ale też cierpiący z powodu zapalenia płuc i odmrożeń, często konali we własnych odchodach, na gnijącej słomie, żując z głodu skórzane pasy. Zziębnięci i niedożywieni nie mieli siły na walkę z zarazą i tylko w rejonie Wilna zmarło ich około trzydziestu tysięcy.

Przy okazji chorobami zarażali się mieszkańcy Litwy i Białorusi, zwłaszcza chłopi, wynędzniali na skutek głodu spowodowanego ciężką zimą, kontrybucjami i kradzieżami ich dobytku przez maruderów. Ilu chłopów zmarło wtedy na krwawą biegunkę lub tyfus, nie sposób ocenić, ponieważ wielu padało ofiarami głodu i innych chorób przywleczonych przez armię, która porzucała w lazaretach dogorywających swoich i uciekała przed napierającymi Rosjanami do Kowna, a potem dalej, na Zachód.

Kiedy nadeszli Rosjanie, wielu wilnian ze strachu wypowiedziało kwaterę chorym – według Franciszka Gajewskiego zmarło ich wtedy na ulicach pięć tysięcy. Inni chorzy, jak słynny generał Józef Zajączek, któremu pod Berezyną chirurg Dominique Jean Larrey musiał amputować prawą nogę, czy zarażony w Wilnie tyfusem Aleksander Fredro trafili do rosyjskiej niewoli. Potem mówiono, że z tych, którzy przeżyli odwrót spod Moskwy, tylko tysiąc było z czasem zdolnych do służby wojskowej.

Zdaniem wspominanego Gajewskiego klęska Wielkiej Armii była karą Bożą za okrucieństwa dokonywane na cywilach przez żołnierzy, a Heinrich von Brandt stwierdził bez ogródek, że sam Napoleon zniszczył armię, zanim jeszcze doszło do bitwy. A pomogli mu w tym głód i mróz oraz tyfus.

Pośrednio za niekorzystny obrót spraw mogła odpowiadać jeszcze inna choroba, a mianowicie – kiła. Oczywiście, jeśli założymy, że zmiany osobowości wielkiego wodza, który z wiekiem stawał się człowiekiem coraz bardziej nieobliczalnym, spowodowała właśnie ona, a nie inna przypadłość psychiczna czy może raczej pycha…

Bibliografia

  1. J. Aberth, Spektakle masowej śmierci. Plagi – zarazy – epidemie, Warszawa 2012.
  2. H. von Brandt, Pamiętniki oficera polskiego (1808–1812), cz. 2, Warszawa–Lwów 1904.
  3. F.F. Cartwight, M. Biddiss, Niewidoczny wróg. Zarazy i historia, Warszawa 2005.
  4. M. Ciesielska, Tyfus – choroba czasu pokoju i wojny, „Niepodległość i Pamięć” 2016, t. 23, nr 2 (54), s. 93–113.
  5. A. Fredro, Trzy po trzy – Zapiski starucha, t. 11, Warszawa 1880.
  6. Pamiętniki Franciszka z Błociszewa Gajewskiego do dr. przysposobione przez Stanisława Karwowskiego, t. 1, Poznań 1913.
  7. D. Nawrot, Litwa i Napoleon w 1812 roku, Katowice 2008.

1 Za: F.F. Cartwight, M. Biddiss, Niewidoczny wróg…, s. 125.

2 Pamiętniki Franciszka z Błociszewa Gajewskiego…, s. 208.

3 Za: D. Nawrot, Litwa i Napoleon…, s. 185.

4 Pamiętniki Franciszka z Błociszewa Gajewskiego…, s. 268.

5 A. Fredro, Trzy po trzy…, s. 53–53.