Pijawkarze – wczesnośredniowieczni lekarze?

O anglosaskiej medycynie słów kilka

Lekarz, doktor, chirurg, aptekarz, medyk – współcześnie tym i wieloma innymi terminami określamy osobę zajmującą się praktyką medyczną czy okołomedyczną. Dawni Anglosasi nie używali tylu określeń, a zapewne też ich nie potrzebowali. Wystarczył im jeden – leech. Co ciekawe, dziś słowo to oznacza zupełnie coś innego, a mianowicie… pijawkę. Nic więc dziwnego, że współcześnie wczesnoangielskie słowo leech tłumaczy się jako „pijawkarz”. W końcu czyż upuszczanie krwi przy pomocy pijawek nie było przez wieki koronną praktyką medyczną?

Najlepsze lekarstwo? Garść warzyw i pióro

Przeczesując dawne anglosaskie traktaty medyczne (Leechbook), można łatwo zauważyć, że dla ówczesnych lekarzy łączenie ziołolecznictwa, chirurgii i magii nie było niczym niezwykłym. Bynajmniej nie oznacza to, iż wszystkie anglosaskie przepisy lecznicze należałoby wyrzucić do kosza. Dawni leeches nieraz stosowali receptury pozbawione elementów magicznych, które współcześni naukowcy uważają za skuteczne. Jak wspomina jedno ze źródeł:

Przygotowując balsam leczniczy na jęczmień [pod okiem], weź cebulę i czosnek w równych ilościach, dobrze ubij je razem, [do tego] weź wino i żółć w równych ilościach i zmieszaj z porem. Następnie włóż wszystko do mosiężnego naczynia i odstaw na dziewięć nocy. [Po tym czasie] przecedź przez szmatkę, dobrze oczyść i umieść w rogu [do picia]. W nocy nałóż lek przy pomocy pióra na oko. Najlepsze lekarstwo.

Cóż, twórca tego przepisu do najskromniejszych nie należał, ale skutecznością w leczeniu oczu mógł się zapewne pochwalić. Najczęstszą przyczyną jęczmienia jest infekcja gronkowca. Cebula i czosnek mają właściwości antybakteryjne. Do tego udowodniono, że żółć działa niczym detergent na bakterie z rodziny gronkowców. A ówczesne wino pełne było kwasów, bardzo przydatnych w lecznictwie. Natomiast sole miedzi, które wytrącały się z mosiężnych naczyń, były toksyczne dla wszystkich żywych komórek, w tym bakterii. Jak nietrudno zauważyć, za cenę niewielkiej blizny pozbywano się uciążliwego jęczmienia.

„W ten sposób usuwa się białe zmętnienia oczu”. Domena publiczna

Anglosaskie księgi zawierają podobne przepisy nie tylko na choroby oczu. Równie wiele mówią o leczeniu wątroby, gdzie głównym składnikiem leku jest… wino. Niemało też można odnaleźć przepisów uśmierzających ból głowy, gdzie niezbędna była mieszanka bazylii, róży i octu. A przy owrzodzeniach stosowano głównie maść z pora, smalcu, chleba i kolendry.

A na trądzik spluń do rzeki

Dawny Anglosas nie żył – a właściwie nie leczył się – jedynie samymi ziołami. Równie często jak cebulę czy czosnek stosowano różnego rodzaju praktyki magiczne, które miały wzmocnić, czy wręcz uaktywnić, działanie lekarstwa. Jak wspominał pewien pijawkarz żyjący w X wieku w Anglii:

Weź gęsiego tłuszczu, dolną część omanu wielkiego i żmijowca, „zie­la biskupiego” i lepczycy. Porządnie utrzyj razem wszystkie cztery zio­ła, wyciśnij je i dodaj łyżkę zjełczałego mydła. Jeśli masz trochę oliwy, domieszaj jej starannie i natrzyj się tą mieszanką na noc. Po zachodzie słońca skalecz się w szyję i milcząc, wypuść krew do strumienia, spluń za nią trzy razy i powiedz: „Weź tę chorobę z sobą i popłyń w dal”. Wróć do domu odkrytą drogą, przez cały czas idź w milczeniu.

Ten magiczno-ziołoleczniczy specyfik ponoć był niezwykle skuteczny przeciw wszelkim chorobom skóry. Dzisiejsi lekarze raczej nie uznaliby plucia w dal za skuteczną metodę walki z trądzikiem czy wysypką.

Praktyki magiczno-ziołolecznicze stosowano w leczeniu wielu chorób. Domena publiczna

Czasem pomijano wręcz elementy ziołolecznicze i pozostawiano jedynie same formuły oraz zaklęcia magiczne. Ponoć na ból zęba najskuteczniejsze było wyśpiewanie po zachodzie słońca słów „Caio laio quaque voaque ofer saeloficia sleah manna wyrm”. Choć częściowo zdanie to przypomina łacinę, to jednak dziś jest nieprzetłumaczalne. Prawdopodobnie zaczerpnięto je z jakiegoś tekstu łacińskiego czy greckiego, ale w ciągu wieków zostało zniekształcone i wypaczone. Równie niezrozumiałe są słowa, które ponoć miały wyleczyć z pasożytów. Należało do ucha (lewego u mężczyzny, prawego u kobiety) wyśpiewać formułę: „Gonomil, orgomil, marbumil, marbsai, ramum, tofeth, tengo, docuillo, limn”. W tym wypadku trudno powiedzieć, z jakiego języka mogły się wywodzić powyższe słowa. Prawdopodobnie z wymyślonego.

Medycyna podczas krucjat. Wojna, rany i średniowieczna chirurgia. Dr Piers D Mitchell. Wydawnictwo Astra

Bywało, że znacznie skuteczniejsze od magicznych inkantacji czy gestów były amulety. Ponoć na gorączkę dobrze robiło podudzie martwego psa noszone na ramieniu. Na opuchnięte oczy nic tak nie działało, jak zrobienie naszyjnika z dopiero co wydłubanych oczu kraba. Natomiast na różnego rodzaju bóle bardzo przydatny był ząb lisa zawinięty w jelenią skórę. Bynajmniej nie mógł być to martwy lis. Trzeba było złapać go, wyrwać mu ząb i wypuścić. Kto wie, może w ten sposób starano się „przerzucić” chorobę z człowieka na lisa?

Na demoniczne wrzody jedynie Ojcze nasz

Niemała część anglosaskich ksiąg medycznych poświęcona była leczeniu… opętania. Już od czasów starożytnych opętanie przez siły nieczyste uznawane było za rodzaj choroby. A skoro mamy chorobę, to powinno istnieć także lekarstwo na nią. I tutaj w średniowiecznej Europie z pomocą przychodziły chrześcijańskie egzorcyzmy. Nie inaczej było w Anglii.

Za chorobę uznawano opętanie. Jezus wypędza złego ducha z opętanego, iluminacja w średniowiecznym manuskrypcie. Domena publiczna

Jak wspominały anglosaskie źródła: „mamy pośród nas lunatyków, u których narastający ból powodowany jest […] demonicznym fałszem”. Angielscy pijawkarze w swoich traktatach polecali takim osobom egzorcyzmy. Przynajmniej część z nich przekopiowano ze źródeł chrześcijańskich. Jednak zostały one wypaczone i „dostosowane” do potrzeb anglosaskich. Zalecano zatem:

Przeciw dziwnym [nadnaturalnym] opuchliznom, zaśpiewaj palcom Ojcze nas, i wyrysuj [nimi] linię wokół owrzodzenia i powiedz: „Fuge diabolus, Christus te sequitur; quando natus est Christus, fugit dolor”, a potem powiedz kolejne Ojcze nasz i „Fuge diabolus…”.

Podobnych egzorcyzmów było kilka. W niektórych dodawano nawet rekwizyty. Przykładowo, jeśli przy opętaniu występowały dreszcze, należało na kartce papieru wypisać „modlitwę” wzywającą do pomocy czternaście tysięcy siedmiuset aniołów i siedmiu wczesnochrześcijańskich świętych, w tym Dionizego czy Eugeniusza. Osoba opętana tak zapisaną i zwiniętą kartkę powinna nosić uwiązaną na szyi.

Przy porodzie drogi rodne boczkiem smaruj

Pijawkarze w swych traktatach, poza zaklęciami i ziołolecznictwem, zawarli również pewną ilość informacji o praktykach chirurgicznych i ginekologicznych. Wiele z tych zapisów koncentrowało się nie na czym innym, tylko na upuszczaniu krwi.

Miejsce, z którego należy upuszczać krew, było zależne od tego, z jaką dolegliwością walczono. Jeśli kogoś bolała głowa, należało naciąć żyły na jej tyle aż do kości. Przy łzawieniu oczu warto było podciąć żyły przy skroniach, a pod językiem – gdy dokuczały nam dolegliwości dziąseł i zębów. Zasadniczo krew starano się upuszczać z miejsc położonych w niedalekiej odległości od zainfekowanego czy obrzękniętego miejsca.

Podobnie sytuacja wyglądała w przypadku bardziej skomplikowanych operacji chirurgicznych. Przykładowo w razie zarażenia się pasożytem czerwonki, którego objawem były m.in. ropnie na organach i skórze, należało najpierw zmiękczyć je posypką z ziół i gołębiego łajna. Następnie po pewnym czasie ropnie nacinało się rozgrzanym żelazem i usuwało „złą” krew. Należało uważać, by nie upuścić jej zbyt wiele. Czynność tę trzeba było powtarzać do skutku, czyli do ozdrowienia lub śmierci, a w razie zakażenia zalecano przemyć jeszcze ranę miodem. Prawdopodobnie po takiej kuracji chory miał równie duże szanse przeżyć, co umrzeć.

W kwestiach ginekologicznych dawni pijawkarze skupiali się przede wszystkim na pomocy przy wywołaniu porodu czy wyleczeniu dolegliwości menstruacyjnych.

Pomocne przy wydaniu potomka na świat było ponoć jedzenie pasternaku ugotowanego w wodzie i mleku. Ewentualnie kobiety mogły przywiązać sobie na lewym udzie dolną część lulka lub dwanaście ziaren kolendry. Było to jednak na tyle mocne remedium, że po porodzie należało natychmiast wszystko usunąć, w innym wypadku bowiem mogło dość do wypadnięcia wnętrzności. W sytuacji, gdy nie chciano aż tak ryzykować, można było ugotować stary boczek i wysmarować nim drogi rodne. No chyba że ktoś zamiast smarowania wolał boczek zjeść, to mógł – o ile ugotowano go w piwie lub liściach malwy.

Narodziny dziecka na czternastowiecznej miniaturze. Domena publiczna

Co ciekawe, dawne lecznictwo anglosaskie zawierało szereg ostrzeżeń i zakazów przeznaczonych dla kobiet w ciąży. Niektóre nawet współcześnie są uznawane za wyznaczniki niezbędne do urodzenia zdrowego dziecka. Ciężarna nie powinna była na przykład jeść niczego słonego, słodkiego czy tłustego. Nie powinna również spożywać piwa, a tym bardziej pić do nieprzytomności. Odradzano również podróże konne, gdyż nieraz przyczyniały się do przedwczesnych porodów.

Jak nietrudno zauważyć, anglosaska medycyna opierała się na dwóch filarach. Z jednej strony było to ziołolecznictwo i tzw. medycyna racjonalna, nieodległa współczesnym rozwiązaniom. Z drugiej jednak mieliśmy magię i zaklęcia. Nie ma jednak w tym nic nadzwyczajnego. W ówczesnej rzeczywistości praktyki magiczne i lecznicze przeplatały się ze sobą, a właściwie były uznawane za coś nierozłącznego.

Bibliografia

Arsdall van A., Medieval Herbal Remedies. The Old English Herbarium and Anglo-Saxon Medicine, New York 2002.

Cameron M.L., Anglo-Saxon Medicine, Cambridge 1993.

Dendle P., Demon Possession in Anglo-Saxon England, Kalamazoo 2014.

Kieckhefer R., Magia w średniowieczu, Kraków 2001.

Leechdoms, Wortcunning and Starcraft of Early England, red. O. Cockayne, London 1965.

Payne J.F., English Medicine in the Anglo-Saxon Times, Oxford 1904.