Jak ustrzec się przed epidemią w średniowiecznym Krakowie?

W średniowiecznym Krakowie śmierć nie była nieproszonym gościem, ale stosunek do niej był inny niż współcześnie. Chrześcijanie wierzyli, że wraz z kresem życia otwiera się dla człowieka brama do życia wiecznego zgodnie ze słowami Chrystusa: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie na wieki” (J 11, 25-26). Pokładano ufność w słowa Ewangelii i w to, że cnotliwe życie pozwoli spokojnie oczekiwać Sądu Ostatecznego, pamiętając przy tym, że nie zna się dnia ani godziny. „Od powietrza, głodu, ognia i wojny zachowaj nas, Panie!” – mawiano z trwogą. A było się czego bać.

Taniec śmierci Michaela Wolgemuta inspirowany czarną śmiercią. Wikimedia Commons, domena publiczna.

Choć w średniowiecznych pismach i żywotach świętych królują „zwyczajne” dolegliwości, jak bóle głowy, zębów czy świerzb, chorowano i umierano na mnóstwo takich, które dziś potrafimy leczyć. Biegunki, kamienie, sepsa, astma, zapalenie płuc czy gorączka połogowa nie spędzają dziś snu z powiek, choć przed wiekami bywały śmiertelne. Jednak to choroby zakaźne zbierały największe żniwo, a wśród nich przerażająca czarna śmierć, czyli dżuma dymienicza, która w zaledwie cztery lata wybiła jedną czwartą populacji Europy Zachodniej, niosąc ponad dwudziestu milionom nieszczęśników szybką, nagłą i okrutną śmierć.

Uciekaj, kto w Boga wierzy!

Czarna śmierć nie ominęła Polski. Pod rokiem 1348 Długosz pisał w swoich Rocznikach czyli kronikach sławnego Królestwa Polskiego: „Wielka zaraza morowa, która się wdarła do Królestwa Polskiego, dotknęła okropnym morem nie tylko Polskę, ale i Węgry, Czechy, Danię, Francję, Niemcy i niemal wszystkie królestwa chrześcijańskie i barbarzyńskie, siejąc wszędzie straszną śmierć”. Również dwanaście lat później, pod rokiem 1360, czytamy w Roczniku Miechowskim i w kronice Długosza, że zaraza „w okresie sześciu miesięcy […] pochłonęła większą część ludzi wszystkich stanów, mężczyzn i kobiet”. Kolejną wzmiankę o „morowym powietrzu” zawarł Długosz pod rokiem 1441, kiedy to zaraza panowała „przez całe lato, jesień i zimę, i dopiero z wiosną […] ustała”. Czy robiono cokolwiek, aby uchronić ludność przed epidemią?

Owszem, i to wiele. Gdy tylko władze miejskie potwierdziły, że panuje zaraza, pospiesznie wybierano rajców, po czym każdy, kto mógł, uciekał z miasta. Burmistrz musiał zostać na stanowisku, chyba że znalazł kogoś na zastępstwo. Miasto pustoszało i głuchło, zakazywano wszelkich zgromadzeń, zamknięte na głucho były nie tylko łaźnie, ale i gospody czy zajazdy. Dbano bardziej niż zwykle o kwestie sanitarne: regularnie wywożono śmieci, zamiatano i czyszczono ulice, tępiono wałęsające się zwierzęta. Z miasta wypędzano prostytutki i ludzi luźnych, z ostrożnością traktowano przyjezdnych. Zmarłych wynoszono, kładziono na wozie przykrytym suknem i zaprzężonym w konie z doczepianymi dzwoneczkami, aby było słychać wóz z daleka, po czym grzebano poza murami, a domy opanowane przez chorobę pieczętowano. Zdrowi dostawali jedzenie, ale nie mogli wychodzić do czasu ustania zarazy. Rozsądnym było jednak wynieść się z miasta, gdy tylko dotarły do niego pierwsze doniesienia o zarazie, i zaszyć się na kilka tygodni lub nawet miesięcy gdzieś na prowincji, zresztą zgodnie z zaleceniem medyków na czele z Maciejem z Miechowa, który uznał ten sposób za najskuteczniejszy w swojej broszurze Contra saevam pestem z 1508 roku. Ucieczka dawała szansę na uniknięcie zarażenia, dla tysięcy rodzin stawała się okresem życia w zimnie, lęku i niedostatku. W 1451 roku ze strachu przed morem tułał się po lasach i bagnach Zbigniew Oleśnicki, w młodości bohater bitwy pod Grunwaldem, gdzie ocalił przed śmiercią króla Władysława Jagiełłę. Najwyraźniej objęcie biskupstwa krakowskiego i nominacja na pierwszego polskiego kardynała w roku 1449 wytłumiła w nim resztki odwagi, skoro zamiast czynić posługę chorym i umierającym, umknął tchórzliwie z zapowietrzonego Krakowa. Podczas jednej z panujących w Krakowie epidemii z miasta uciekło tylu kupców, że trzeba było zastawić srebra miejskie, by zapłacić podatek uchwalony przez sejm. Powiedzenie, że w życiu pewne są tylko śmierć i podatki, wydaje się tutaj doskonale na miejscu. Zwłaszcza dla tych, których nie było stać na ucieczkę z miasta, śmierć była pewna.

Botanik i lekarz Stefan Falimirz w swoim dziele w celu ustrzeżenia się przed zarazą radził zachować w codziennym życiu higienę. Wikimedia Commons, domena publiczna.

Ogień, diety, amulety

Czy nie było żadnej metody na uchronienie się przed zarazą? Przeciwnie, metod było wiele, niestety większość o wątpliwej skuteczności. Do tych mocno niepewnych należały środki zaradcze z pogranicza magii: amulety, medaliony, woreczki czy pierścienie. Zalecał je swoim pacjentom słynny Mikołaj z Polski – medyk i dominikanin z Krakowa, przez pewien czas nadworny medyk księcia Leszka Czarnego. Jeśli nosiło się taki pierścień na szyi, wszelkie zarazy były niestraszne – a przynajmniej tak twierdził. Inną metodą było… patrzenie w niebo. Popularne było odczytywanie znaków, które miały zwiastować nadchodzącą zarazę: nietypowych zjawisk pogodowych (komety, zaćmienia Słońca i Księżyca), zachowania zwierząt (ptaki uciekające z gniazd, nagły wzrost liczebności niektórych gatunków, masowy pomór innych), a także nagłego psucia się pozostawionego na powietrzu jedzenia. Ówcześni lekarze powszechnie uznawali, że wilgotne, ciepłe lata sprzyjają zarazie, zresztą taką opinię wyraził wydział medycyny Uniwersytetu Paryskiego w październiku 1348 roku.

Do efektywniejszych sposobów zaliczyć można zdrową dietę: na południu Europy zalecano jeść dużo cytrusów, na północy – kapusty. Maciej z Miechowa zalecał unikać wyczerpania i przemęczenia, opilstwa i obżarstwa, zwłaszcza opychania się produktami, które łatwo gniją, jak miękkie owoce, mleko czy ryby. Radził również picie wywarów i dodawanie do potraw takich ziół, jak aloes, dzięgiel, cytwar, a także ocet i wino. Aby uchronić domowników od choroby, zalecał budowę domów tak, aby okna były usytuowane od północy, nigdy od zachodu, a w przydomowych ogródkach odradzał sadzenia leszczyny, sosny, bzu, cisu, lulka czy pokrzywy. W to miejsce warto posadzić winą latorośl i pachnące zioła, choć i tak mawiano, że przeciwko konieczności śmierci nie ma ziela w ogrodzie – contra vim mortis nulla est herba in hortis). Odkażano domy, paląc stale ogień, pachnące drewno (z drzewa cyprysowego, terpentynowego, sosnowego i jodłowego), wietrząc pomieszczenia, a usta i nos zasłaniając chustami nasiąkniętymi octem.

Dzięgiel spożyty w postaci wywaru dawał duże szanse na uniknięcie choroby… Wikimedia Commons, domena publiczna.

Bądź wesołej myśli, ale gruszki odstaw

Z poglądami Miechowity zgadzał się także inny krakowianin, Stefan Falimirz, który w swoim dziele O ziołach i o mocy ich wydanym w 1534 roku podkreślał wagę czystości i higieny w życiu codziennym. Zalecał budowanie domów z dala od miejsc „smrodliwych, wodnistych, bagnistych, jeziornych, moczydlnych, stawów starych i wielkich wód stojących”, ale także od miejsc, „gdzie woły biją, gdzie mięso sprzedają, od garbarzów, od kuśnierzów, od mydlarzów, którzy po powietrzu smród czynią, od moczonych lnów, konopii, przekopnych wód, pomyj […] gdzie bydło stawa, gnojów, świnich zwłaszcza, ścierw, psów, kotek pozdychanych i wszech rzeczy temu podobnych”. Do odkażania domu polecał wywary ziołowe z piołunka, róży, kwiatu muszkatowego albo wódkę różaną czy wino muszkatowe. Należy też, zdaniem Falimirza, okadzać mieszkanie, najpierw, przy otwartych oknach i drzwiach, piołunem albo jałowcem, następnie, po zamknięciu okien i drzwi, kadzidłem, mirrą, styraksem, muszkatem, galią bądź specjalnymi świeczkami. Pod pościel warto było włożyć piołun, rumianek, kwiat lipowy, cząber, lebiodkę lub macierzankę. Jednak najrozsądniejszą poradą Falimirza było unikanie większych zgromadzeń oraz wystrzeganie się kontaktów z ludźmi, którzy opiekują się chorymi. Podkreśla jednak, aby całkowicie kontaktów z ludźmi nie zrywać, gdyż w ten sposób można popaść w smutek i melancholię, a to naraża jeszcze bardziej na zachorowanie. Radzi: „Bądź zawżdy wesołej myśli, używaj krotochwil z towarzystwem, wesel się słusznie, grywając z nimi w szachy, warcaby, może i w karty, ale nie o pieniądze, abyś potem przegrawszy, nie miał się o co smucić. Mniej przy sobie śpiewaczki (jeśli możesz), gędzarze i insze ludzie wesołe, a krotochwile czyniące”.

Falimirz zaleca również zdrowe odżywianie i podobnie jak Miechowita przestrzega zarówno przed obżarstwem, jak i głodówką. Zaleca jeść chleb wypiekany z dobrego ziarna: „nie naruszonego, nie wstęchłego, nie mającego smrodu od ziemie, nie mulistego, od much nie oparznionego, bez myszych łajn”, z dodatkiem czystej wody podgrzanej w czystym naczyniu. Jeśli mięso, to tylko dziczyzna (najlepsze jego zdaniem było mięso jeleni i saren górskich, które chroni przed zarazą), a z domowych jedynie wołowina, baranina i młode kurczęta. Należy unikać zwłaszcza ptactwa wodnego czy ryb z wód stojących. Mięso trzeba piec polane winem lub octem, z ostrym sosem lub sokiem cytrynowym, a najlepiej w ogóle zakwaszać potrawy. Jajka Falimirz zalecał jeść tylko na miękko, a z mleka, śmietany, serów czy kapusty całkiem zrezygnować. Na śniadanie warto jeść ryby z wód płynących, płatki jęczmienne, pszenne, kukurydziane oraz z tataraku, a owoce przed posiłkami. Wiśnie, czereśnie, jeżyny, maliny, jagody, cytrusy, jabłka, figi, rodzynki czy winogrona można spożywać jego zdaniem w dowolnych ilościach, z gruszkami lepiej uważać (chyba że pieczone z winem), a słodkich potraw w ogóle unikać. Zalecał ograniczyć marchew, rzepę i groch, szczawiu czy rzodkwi radził nie jeść na surowo. Piwo najlepiej pić z goździkami.

Gdy zawiodły medycyna i ziołolecznictwo, pozostawała modlitwa do świętych, np. św. Rocha. Wikimedia Commons, domena publiczna.

Wino, zioła i pielgrzymka

Falimirz nakazywał także dbać o czystość ciała i odzieży, głowę myć w wywarze z szałwii, piołunu i róży, nie kąpać się z innymi i nie golić nie swoją brzytwą. Jego zdaniem pomocne było również nacieranie nóg mieszanką wódki z liścia orzecha włoskiego z wódką bluszczową, koprem i astrem oraz mirrą zmieszaną z koprem. Jeśli trzeba wyjść z domu, warto napić się małmazji, zjeść rutę z orzechami włoskimi, figi z kwiatem muszkatowym, migdały z kwiatem rumiankowym, cebulę z octem, driakiew z czerwonymi koralami, kawałkami drzewa sandałowego, z bursztynem, kamforą bądź wężownikiem, liście rumiankowe z jądrami włoskiego orzecha i figami, grzankę z octem, a także czosnek z rzodkwią. Można wąchać goździki, piołun zielony, kozłek, rutę umoczoną w occie lub w winie, jałowiec, ssać skórki cytrynowe bądź cytwar. Najlepszym sposobem uchronienia się przed zarazą była jednak, zdaniem Falimirza… modlitwa. Pogląd ten był mocno ugruntowany w mentalności ludzi średniowiecza – wierzono, że medycyna bez boskiej pomocy i tak jest bezsilna, i oddawano się pod opiekę świętemu patronowi określonej choroby lub lokalnym świętym znanym z dokonywania cudów. Prócz św.św. Kosmy i Damiana, patronów samej medycyny, szukano pomocy także u św. Rocha lub św. Sebastiana oraz miejscowych świętych i błogosławionych. Wielu krakowian odbywało pielgrzymki, mając przy sobie magiczne amulety czy pierścienie, gdyż głęboka pobożność szła w średniowieczu w parze z wiarą w przesądy i zabobony, magią i alchemię, podsycana zwykłą ludzką nadzieją, że zły los da się odwrócić.

Bibliografia:

Jana Długosza Dziejów Polskich Ksiąg Dwanaście, Jana Długosza kanonika krakowskiego Dzieła Wszystkie, wyd. staraniem Aleksandra Przeździeckiego, Kraków 1867

Maciej z Miechowa, Contra saevam pestem, Kraków 1508

Rocznik miechowski, Monumenta Poloniae Historica, II, wyd. A. Bielowski, Lwów 1872

Stefan Falimirz, O ziołach i o mocy ich, Kraków 1534