Bezbożny zwyczaj, który chronił przed zarazą

Angielskie porzekadło głosiło, że nawet zdrowy człek po nim się rozchoruje. Mimo to w okresach zarazy zalecali go najznamienitsi lekarze. Król Jerzy próbował wyplenić bezbożny zwyczaj używania go w swoim kraju, choć był skazany na porażkę. O czym mowa? O tytoniu.

Święty Sebastian wstawiający się u Boga za ludzi dotkniętych zarazą. Obraz pędzla Josse Lieferinxe. Wikimedia Commons, domena publiczna.

Najbardziej wyniszczająca pandemia szalała w Europie w XIV wieku. Kontynent nawiedziła wówczas dżuma, którą dużo później określono mianem czarnej śmierci. Aż do wieku XVI choroba ta co jakiś czas zbierała śmiertelne żniwo, ale światowe pandemie dżumy były w historii tylko cztery. Pierwsza to tzw. zaraza Justyniana z lat 540–590, która mogła dotrzeć aż do Anglii. Drugą była czarna śmierć z lat 1346–1361, która Wyspy Brytyjskie nawiedziła w 1348 roku, trzecią zaś – wielka zaraza z lat sześćdziesiątych XVII wieku. Czwarta pandemia, która wybuchła w 1855 roku w Azji i przetrzebiła populację Kantonu, Hongkongu czy Rosji, także nie ominęła wyspiarzy: kilka osób zmarło w Glasgow, Cardiff i Liverpoolu. Zawsze zaczynało się podobnie: pierwsze ofiary były nieliczne, później rosła grupa chorych, zwłok nie nadążano grzebać, a zdrowi w panice szukali sposobów na uchronienie się przed zarazą. Tak właśnie wspominał plagę z 1665 roku pamiętnikarz i urzędnik Samuel Pepys, który 7 czerwca dostrzegł ledwie dwa lub trzy domy na Drury Lane oznaczone czerwonym krzyżem. Tygodniowe rejestry śmiertelności od końca pierwszego tygodnia czerwca do 1 lipca wykazały odpowiednio 100, 300 i 450 ofiar zarazy. W ostatnim tygodniu lipca zmarło 2 tys. osób, 6,5 tys. pod koniec sierpnia i ponad 7 tys. w szczytowej fazie choroby, w trzecim tygodniu września.

Alegoria zarazy. Pedro Atanasio Bocanegra (obraz olejny). Wikimedia Commons, domena publiczna.

Astrologowie straszą apokalipsą

„Jesteśmy śmiertelnie przerażeni zarazą” – pisał angielski satyryk Jonathan Swift. A Daniel Defoe w słynnym Dzienniku roku zarazy ubolewał, że „astrologowie dodawali opowiadania o złowieszczej koniunkcji planet oraz ich fatalnym wpływie; jedna z owych koniunkcji miała nastąpić i nastąpiła w październiku, druga w listopadzie; nabijali ludziom głowy przepowiedniami opartymi na tych znakach niebios, strasząc, że te koniunkcje zwiastują posuchę, głód i morowe powietrze”. Jednak, jak podkreśla Defoe, w pierwszym wypadku astrologowie pomylili się całkowicie, gdyż susza nie nadeszła, za to przez całą zimę trzymały wielkie mrozy, a następnie nastała łagodna wiosna i wietrzne lato. Starano się „powstrzymać drukowanie takich książek siejących trwogę wśród ludności”, ale – jak podaje autor – „rząd nie chciał drażnić ludzi; i tak już przecież potracili głowy”. Odwiedzanie astrologów czy wróżbitów stało się rzeczą niezwykle popularną, a szarlatani zbijali majątki na przerażonych i naiwnych mieszkańcach miasta.

W trakcie zarazy szybko rozeszły się po Londynie plotki, że palacze tytoniu nie chorowali. Gdy ludzie zaczęli umierać, Pepys pisał: „Wówczas zacząłem zwracać uwagę na siebie i swój zapach, więc zostałem zmuszony do zakupienia tytoniu do wąchania i żucia, co natychmiast mnie uspokoiło”. Porady dotyczące tego, jak ratować się przed chorobą, Pepys usłyszał po raz pierwszy w maju w London’s Great Coffee House, przy czym zaznaczał, że „jedni mówią to, inni zaś coś innego”. Sam miał własne sposoby, w tym wywary przeciw zarazie czy wpychanie do nosa pachnących ziół, aby uniknąć morowego powietrza. I choć tytoń wraz z wywarami na pewno sprawiały, że czuł się nieco bezpieczniej, do lipca jego szczęśliwa królicza łapka, którą odpędzał przeziębienie w trakcie zimowych mrozów, nie wydawała się dostatecznym talizmanem przeciwko zarazie.

Rycina przedstawiająca lekarza w odzieży ochronnej, jaką stosowano w czasie plagi dżumy. Jej część stanowiły m.in. okulary i maska w kształcie dzioba.

Palenie w szkole surowo nakazane

Władze próbowały uspokajać obywateli, że „zaraza nie dotknęła tych, którzy palili tytoń każdego dnia”. Defoe w Dzienniku roku zarazy opisuje pomocnika zakrystiana, który ładował trupy zmarłych w wyniku zarazy na wozy. Nie tylko nie zachorował ani nie zaraził nikogo z bliskich, ale potem dożył swoich lat w dobrym zdrowiu. Jego żona opiekowała się zadżumionymi parafianami, z których wielu zmarło, i również nie zachorowała. Jakie mieli sposoby? Oddajmy głos słynnemu pisarzowi: „Człowiek ten nie używał żadnych środków zapobiegawczych poza tym, że nieustannie żuł czosnek i rutę i palił tytoń. Słyszałem to także z jego własnych ust. A żona jego używała znów takiego środka: myła głowę octem i skrapiała czepek również octem tak, aby stale był wilgotny, jeżeli zaś fetor, który wydzielali jej pacjenci, stawał się ponad zwykłą miarę nieznośny, wciągała ocet nosem, skrapiała octem czepek i zasłaniała usta chustką zmoczoną w occie”. Na litografiach przedstawiających sceny z życia w czasach wielkiej zarazy można ujrzeć ludzi wydmuchujących kłęby dymu z fajek podczas wynoszenia ciał zmarłych lub odczytywania listów przed bramą domu zarazy. Duński lekarz Isbrandus van Diemerbroeck wychwalał użycie tytoniu jako remedium w latach trzydziestych XVII wieku, a w czasie epidemii z lat 1635–1636 gorliwie stosował się do własnych zaleceń, wypalając dwie lub trzy fajki po śniadaniu, kolejne trzy po lunchu i „zawsze w obecności zakażonych zwłok”. Nawet w słynnej szkole dla chłopców Eton każdy uczeń został zmuszony do palenia tytoniu po śniadaniu pod karą chłosty.

Gliniane fajki z okresu XVII–XIX wieku, eksponaty w Medford Museum. Wikimedia Commons, domena publiczna.

Tytoń na sto sposobów

Choć na zarazę nie było lekarstwa, medycy znali wiele środków profilaktycznych, które doradzali mieszkańcom. W sierpniu Królewskie Kolegium Lekarskie zasugerowało, że przede wszystkim należy zacząć od oczyszczenia duszy poprzez modlitwę i pokutę, a jeśli zajdzie konieczność wyjścia na ulice, wówczas trzeba żuć tytoń, rutę lub arcydzięgiel, a ubrania okadzić dymem jałowcowym lub cedrowym. Dr Richard Baker w swojej wydrukowanej w 1665 roku pracy z poradami na czas zarazy zdecydowanie zalecał stosowanie tytoniu. Po pierwsze, należało nosić ze sobą kulkę wykonaną z liści tytoniu zamoczoną w occie, którą często trzeba było wąchać, a co jakiś czas także przykładać do skroni. Po drugie, palący powinni zmieszać liście z siarką w proporcji jeden do czterech i siedmioma lub ośmioma kroplami olejku bursztynowego na jedną fajkę, a następnie wypalać trzy dziennie (rano, po południu i wieczorem). Z kolei sir Kenelm Digby, kanclerz i faworyt Królowej Matki Henrietty Marii Burbon, opublikował w swojej książce szereg przepisów na wodę przeciwko zarazie. Zalecał mieszanki ziół i roślin polnych (m.in. piołunu, szałwii, bylicy pospolitej, nagietka, łopianu, rozmarynu) z orzechami, a także podawał przepis na tytoniowy destylat, który świetnie sprawdzał się jako lek na wrzody, bóle zębów, pomagał na zaparcia i wywoływał wymioty. Co więcej, ponoć „wyleczył kciuk pewnego szypra ucięty do nagiej kości w dwadzieścia cztery godziny” oraz „zmiany grzybicze na czole pewnej damy”. Podawał również ciekawe przepisy na mieszanki zapachowe z tytoniem, które dawały przyjemny aromat w trakcie palenia oraz powodowały rozluźnienie w głowie. A że przy okazji pomagały uniknąć zarazy? Tym lepiej.

Wszelkie zalecenia medyczne były jednak zamaskowane wszechobecnym smrodem tytoniu, którego palenie stało się w XVII-wiecznym Cambridge niezwykle popularne jako nieodłączny element życia społecznego. Oczywiście regularne zażywanie spowodowało częsty kaszel i spluwanie, na które nie było rady ani zaleceń lekarskich. Mężczyźni palili bez opamiętania, by uchronić się przed zarazą. Grabarze nigdy nie pokazywali się bez fajek. Dwieście lat później, gdy robotnicy kopali tunele pod londyńskie metro, odkryli te fajki w masowych grobach ofiar zarazy.

Pierwszy znany wizerunek ukazujący palącego mężczyznę. Wikimedia Commons, domena publiczna.

Fajka przed śniadaniem

W rozdziale dziewiątym swojego dzieła medycznego zatytułowanego „O pladze lub zarazie” prof. Robert Johnson pisze, że „to choroba zaraźliwa, nagle atakująca serce oraz wszystkie organy, mająca wiele straszliwych objawów”. Głównych przyczyn upatrywał w grzechach ludzkości, przez które Bóg zsyłał plagę w formie kary, ale tuż obok boskiego gniewu plasował… ostrą i trującą sól w powietrzu. Doktor ubolewał, że zamieszkanie na wyspie sprzyja przenoszeniu się choroby, i choć intuicja podpowiadała mu dobrze, nie do końca rozumiał mechanizm zakażenia. Formułował za to konkretne metody profilaktyki, jak codzienne czyszczenie domostwa i jego dezynfekcję, unikanie męczących czynności, niestrawnych posiłków i nadużywania alkoholu, zalecał lekkostrawną dietę i oczywiście tytoń. Olej z liści tytoniu jego zdaniem był świetny na wzmocnienie po chorobie, zmieszany m.in. z olejami z kaparów, piołunu i bzu w równych proporcjach.

Z kolei Królewskie Kolegium Lekarskie sformułowało szereg zaleceń, które pomogły mieszkańcom podczas plag w latach 1603, 1609, 1625. Domy zalecano okadzać dymem ruty, dzięgla, gencjany i pachnącego drewna lub zwęglonych jagód albo zmoczonych w occie winnym, a następnie spalonych. Hiszpański lekarz Alfonso de Cordoba wymyślił bardzo skomplikowany przepis na mieszankę drewna, przypraw, korzeni, olejków i substancji zapachowych, którą wrzucało się do paleniska. Domy prywatne i kościoły przed odprawieniem mszy dezynfekowano wapnem gaszonym w occie, okadzano kadzidłem i terpentyną, a odzież codziennego użytku utrzymywaną w czystości okadzano zapachem jałowca. Noszono przy sobie pachnące zioła, które wąchano i żuto. Na co dzień można było przygotować następujący pomander: „Weź dzięgiel lub rutę, każdego pół naparstka, dwa naparstki mirry, sześć ziaren kamfory, wosk i laudanum, mniej lub więcej, aby mieszankę zrobić odpowiednią, utocz z nich kulkę, by nosić przy sobie. Łatwo zrobisz w niej otwór, by na szyję założyć”. Podawano również przepis dla zamożniejszych, w którym składniki były znacznie bardziej finezyjne, a pomander miał być noszony w pojemniku z kości słoniowej. W 1607 roku książę Northumberland wydał na swój pomander niebagatelną wówczas sumę 10 szylingów, ale zdrowie jest przecież bezcenne.

Londyn w czasie plagi w 1665 roku. Wikimedia Commons, domena publiczna.

Kamienie szlachetne i lekkostrawne posiłki

Przeciwko zarazie lekarze z Królewskiego Kolegium Lekarskiego zalecali mężczyznom zażywanie tytoniu, jedzenie rodzynek i wypijanie rano pół kwarty mocnego trunku. A co z damami, które nie powinny były uciekać się do takich kuracji? Thomas Tryon, angielski kupiec, autor popularnych poradników i jeden z pierwszych zwolenników wegetarianizmu, ubolewał nad tym, że panie piją brandy i palą tytoń. Jego zdaniem obydwie substancje bardzo źle wpływają na zdrowie kobiet i dzieci. Argumentował, że mają one delikatniejsze ciała, więc nie są w stanie przetrwać ekstremów w postaci spożycia mięsa, picia czy ćwiczeń fizycznych bez narażania zdrowia. Tym samym „każda, która miłuje swoje własne zdrowie lub dobro swych dzieci, powinna powstrzymać się od szkodliwych pokarmów i nauczyć, że brandy czy tytoń należy zażywać bardzo rzadko, podobnie jak zażywa się leki”. Kobiety i dzieci mogły chronić się przed zarazą, spożywając dwa razy dziennie mieszankę kandyzowanych płatków różanych, nasion szczawiu, kwiatów szałwii i rzadkich, miejscowych ziół. Bogatsze damy dodawały do niej kruszone perły i jasny bursztyn, sproszkowane koralowce i jelenie rogi.

Codzienna, odpowiednia dieta była niezwykle ważna w profilaktyce zarazy. Zalecenia dietetyczne były konkretne: mięso powinno być dobre i słodkie, nie za gorące, nie przesadnie soczyste, łatwostrawne. Lekarze z Królewskiego Kolegium Lekarskiego radzili: „Jeśli twoja kiesa nie pozwala na zakup indyka, kapłona, kuropatwy, bażanta, gołębia itd., jedz wołowinę, baraninę, jagnięcinę i króliki”. Ryby należało ograniczać, choć można było czasem pozwolić sobie na świeżego łososia, pstrąga czy owoce morza. Należało unikać ryb rzecznych, żyjących w mule. Jaja indycze i kurze były gorąco zalecane, a olej i masło chroniły przed zarazą. Owoców należało unikać, chyba że jeść suszone, za to polecano orzechy. Zachęcano także do spożywania warzyw strączkowych i korzeniowych, które „mają moc przeciwko truciźnie”. Ponownie wśród roślin pojawia się tytoń, którego dym został uznany za najlepsze antidotum na zarazę. Cytując lekarzy: „Prawda ta została w wielkiej rozciągłości potwierdzona praktyką najbardziej uznanych lekarzy, którzy radzą, co następuje: fajka wypalona na pusty żołądek o poranku to najlepszy sposób”. Inne sposoby „przeciwdziałające gniciu” to ocet, sok z cytryn i pomarańczy. Należało wystrzegać się kapusty, sałaty, melonów i ogórków. Dlaczego? Bo są zbyt mokre i łatwo gniją. Ale najlepszą poradę zawarto w krótkim porzekadle z epoki: „Sen, zabawy, spoczynek, ruch i strawa tak razem chodzą, że wszystkie służą w umiarze, a w nadmiarze szkodzą”. Nic dodać, nic ująć.

Apelowano, aby Anglicy odeszli od naśladowania barbarzyńskich i bezbożnych zwyczajów Indian w paleniu tytoniu. Wikimedia Commons, domena publiczna.

Barbarzyński nałóg zza oceanu

Nie wszystkim spodobały się zalecenia lekarzy dotyczące stosowania tytoniu na co dzień. Jakub I Stuart napisał traktat o szkodliwości tej używki, a pod jego argumentami podpisało się kilku uznanych ówczesnych lekarzy, jak dr Everard Maynwaring. Apelowano, by Anglicy odeszli od naśladowania barbarzyńskich i bezbożnych zwyczajów Indian w paleniu tytoniu, którego nie sprowadził do Anglii ani król, ani uczony lekarz. Może od razu należałoby zacząć chodzić nago, wyrzec się Boga i zacząć czcić diabła – pyta jeden z autorów.

Mało tego, palenie tytoniu według niektórych lekarzy powodowało… szkorbut. Pierwszymi objawami były wymioty, omdlenia, zawroty głowy i symptomy podobne do zatrucia. Następowało również osłabienie płuc i innych organów. „[Tytoń] osłabia ducha […], powodując otępienie, ociężałość, znużenie i bezsenność” – ostrzegał dr Maynwaring, zaznaczając, że uzależnieni będą się wypierać i utrzymywać, że nałóg jest dla nich korzystny, a przynajmniej nieszkodliwy, nadużywać go po posiłkach mięsnych, dla orzeźwienia po pracy czy rozluźnienia po męczącym dniu w interesach lub nauce. Faktycznie, tytoń ma takie właściwości, jednak są one krótkotrwałe: autor podkreśla, że to „oszustwo”. Z drugiej jednak strony dr Maynwaring zaznacza, że choć jego zdaniem palenie tytoniu jest zwyczajem szkodliwym, zaleca go jako rozsądnie stosowane lekarstwo. Wspomina pacjenta chorego na „paroksyzm i astmę”, który o mały włos by się nie udusił, gdyby nie syrop z tytoniu. Z kolei damę chorą na wrzody doktor wyleczył maścią z tytoniu.

W Londynie w 1665 roku mieszkało ok. 460 tys. ludzi, a wielka zaraza w latach 1665–1666 uśmierciła nawet 1/5 populacji miasta. Trudno powiedzieć, ile osób zachorowało mimo stosowania tytoniowej kuracji, a ile próbowało ratować się przed chorobą innymi uznawanymi współcześnie za dziwaczne metodami. Jedno jest pewne: dziś w miejscach, gdzie grzebano ofiary zarazy, Londyńczycy chodzą na pikniki albo wyprowadzają swoje psy. To dzisiejsze parki, miejsca publiczne, boiska i place zabaw wokół szkół. Pamięć o nich uległa zapomnieniu, ale dżuma wciąż zbiera śmiertelne żniwo w odległych zakątkach świata. Oby już nigdy nas nie odwiedziła.