„Czarami szkodziły, z dziecięcia żyły pruły”

Pod koniec listopada i w grudniu 2020 roku podczas prac wykopaliskowych na Rynku w Bochni archeolodzy odkopali dwie ludzkie czaszki. Według dość odważnej, ale prawdopodobnej hipotezy szczątki należą do kobiet oskarżonych o czary i spalonych tu na stosie w 1679 roku. O szczegółach całego wydarzenia i egzekucji z XVII wieku można przeczytać w książce Barbary Faron Jak przetrwać w zabobonnym Krakowie (Wydawnictwo Astra 2019).   

Palenie czarownicy na XIX-wiecznej ilustracji. Wikimedia Commons.

W 1679 roku przed sądem nowowiśnickim toczyła się głośna sprawa, która zaczęła się od przesłuchania w marcu Reginy Wierzbickiej z Prędocina i Maryny Mazurkowej (Mazurkowicowej) z Bochni. Obie oskarżone miały być członkiniami sześcioosobowego „pułku” czarownic, działającego na ziemi bocheńskiej na szkodę wielu ludzi i rzucającego czary na zlecenie.

Kiedy w 1679 roku kobiety stanęły przed bocheńskim sądem, przyznały się do jeszcze poważniejszych zbrodni – zaprzedania własnej duszy diabłu i szkodzenia wielu ludziom za pomocą niezwykle silnego artefaktu, a mianowicie proszku (prochów) z zamordowanego i spalonego dziecięcia. Jak stwierdził oskarżyciel publiczny, oskarżone, zmówiwszy się ze sobą, za pieniądze wyprosiły od miejscowego mieszczanina Józefa Jazwca… niemowlę! I tutaj pojawił się problem, ponieważ dziecko zniknęło ponoć w niejasnych okolicznościach i nie udało się tej kwestii wyjaśnić nawet na torturach. Obrońca z kolei dowodził, że kobiety wyłudziły niemowlaka w zupełnie innym celu, a mianowicie – będąc w wielkiej nędzy – chciały wmówić ojcostwo Bartoszowi Ogrodnickowi, z którym Regina Wierzbicka swego czasu utrzymywała stosunki cielesne. Zresztą Regina nie miała szczęścia ani do miłości, skoro wcześnie została wdową, a kochanek ją porzucił, ani do rodziny, którą straciła jako młoda dziewczyna. Nie sprzyjała jej również fortuna, bo nigdzie nie mogła dłużej utrzymać miejsca pracy.

Wierzbicka zeznała, że nie wie, co się stało z dzieckiem, które podrzuciła Ogrodnickowi, a które zniknęło, kiedy wróciła na miejsce, gdzie je zostawiła. Takie wyjaśnienie budziło wiele wątpliwości, tym bardziej że wyszło na jaw, iż w czasie służby parała się czarami. Fama głosiła, że służąc u pani Piegłowskiej, została przyłapana na sporządzaniu czarodziejskich środków – gotowaniu w garnku jaszczurki, żaby oraz węża – które chciała zadać byłemu kochankowi. Pani Piegłowska, która to zobaczyła, ze strachu zwolniła Wierzbicką ze służby, uprzednio „dobrze ją wyprawiwszy i zapłaciwszy”, zapewne po to, aby nie dawać jej powodów do żalu i zemsty.

Wobec takich podejrzeń Wierzbicka została poddana torturom, na których przyznała się do praktykowania szkodliwych czarów. Powiadała również, że idąc za radą niejakiej Boruciny mieszkającej w Niedarach w powiecie bocheńskim, czarowała Ogrodnicka, na początek wtykając szpilki w to miejsce, „kędy się mokrzył i zgięłam te szpilki, a to na to, żeby mu nie s… do inszych, tylko do mnie”. Potem zaś, znowu z namowy Boruciny, gotowała żabę z rosą, żeby zadać ją kochankowi, choć na nic się to zdało, bo „on na to napadł i wziął z garnkiem.

Jeśli wierzyć wymuszonym na torturach opowieściom, wspomniana przez Wierzbicką Borucina była nie lada czarownicą, bo nie tylko uczyła ją tajników sztuki czarodziejskiej, zadawała szkodliwe czary na granicach pól i znała się na czarach mlecznych, ale też potrafiła latać na miotle. Pewnego razu na oczach nocującej u niej Wierzbickiej miała wylecieć z domu przez okno, a kiedy wróciła, pokazała jej czternaście słojów z czarodziejskimi mazidłami, które trzymała w izbie na skrzyni. Nie pozwoliła jednak dotykać maści w czerwonym słoiku, mówiąc, że będzie po temu dość czasu, bo na razie Wierzbicka, nie mając doświadczenia, „mogłaby zbłądzić”. Miała też Borucina mleko w słupku w komorze i kiedy wyjmowała kołek zatykający dziurę, lało się ono strumieniem do garnka.

[…] i pytałam jej, jak to robicie, ona mi powiedziała, ze to diaboł robi to mleko, kiedy mu się będziesz oddawała, to będziesz też tak miała i mówiła mi: iz kiedy się mu będziesz oddawała, to we wtorek i w czwartek pójdziesz po wodę z konwiami do dworskiej studnie, jednak nie chodziłam jeszcze, bo mie pierwej uczyła, abym przyszedszy po wodę, czerpiąc zawołała trzy razy na pokuśnika: „diablęć oddaję ciało i duszę moją”, to on dopiero przyjdzie do ciebie i będzie chciał cyrografu i nauczyła mnie, abym mu dała, to jest puściła krew z nozdrza swojego lewego[1].

Mimo pokusy Wierzbicka nie odważyła się wybrać do studni i zawołać diabła. Zamiast tego pospieszyła do kościoła i dała na mszę.

Według zeznań Wierzbickiej Borucina miała być także zamieszana w tajemnicze zniknięcie niemowlęcia. Kiedy bowiem któregoś dnia zwierzyła się czarownicy, że potrzebne jej małe dziecko, bo chciałaby je podrzucić Ogrodnickowi i wmówić mu, że zostało spłodzone przez niego, ta natychmiast podchwyciła temat i poradziła pozyskać dziecię, które miałoby dwanaście tygodni. Obiecała też tego dziecka przypilnować, choć mówiąc to, nie miała na względzie miłosnych perypetii Wierzbickiej, ale własny interes: chciała wypruć z niemowlęcia żyły dla brata, który trudnił się złodziejstwem (takie żyły podobno świeciły w nocy i byłyby niezwykle przydatne w jego procederze).

Trudno powiedzieć, czy Regina Wierzbicka wierzyła w to, co mówi, czy może opowiadane przez nią historie były wynikiem tortur. W każdym razie wypowiedzi, w których nie zaprzeczała swoim związkom z niebezpieczną czarownicą, pogrążały ją z każdym wypowiadanym słowem. Na dodatek oświadczyła, że kiedy Borucina odwiedziła ją w więzieniu, zadała jej w jadle takiego proszku, który uśmierzył wszelki ból na mękach.

Nieprawdopodobne opowieści o Borucinej potwierdziła na torturach Maryna Mazurkowa, która wcześniej próbowała wszystkiemu zaprzeczać. Kobieta ta, parająca się czarami jakoby od dwóch lat, uraczyła sędziów historią o zorganizowanej szajce czarownic, do której miało należeć pięć kobiet oraz chłop z Piekar, Jan Jaczek. Oprócz Boruciny, Reginy Wierzbickiej i Maryny Mazurkowej w grupie działały Agnieszka Kucina z Ujścia i komornica Agnieszka Janowa, żona wyrobnika mieszkająca w domu szewca na przedmieściu. Wszystkie te kobiety miały bywać w Piekarach u Jaczka, który przygrywał im na radle podczas sabatów urządzanych z diabłami na granicy wsi. Ponadto odprawiały wspólnie czary, zbierając na przykład suche trzaski i paląc je na proch, który rozsiewały potem na polach, żeby sprowadzić nieurodzaj na zboże. A wykonując zlecenie księdza Dąbskiego, który zebrał za dużo zboża i zapłacił Borucinej tysiąc złotych za usługę, na sąsiednim zawiślu użyły podobno prochu z zabitego noworodka, którego Borucina miała „pruć na żyłki na sucho i na powietrze”. Kiedy doświadczone czarownice rzucały ten proszek na zawiślańskie pola, młodsze musiały za nimi powtarzać: „bodaj suche roki były, jak ten proch, bodaj deszcze nie przechodziły i żeby się nic nie rodziło”. Od tego proszku z dziecięcia – jak podkreślała Mazurkowa – powietrze miało się psuć tylko na zawiślu. Jednocześnie zarzekała się, że nie szkodziła w Bochni, gdzie „miała dobrodziejstwo” ani że nie zna żadnej bocheńskiej czarownicy.

Czarownica na ilustracji Albrechta Dürera, XVI wiek. Wikimedia Commons.

Konfrontacja Reginy Wierzbickiej z Maryną Mazurkową wniosła niewiele nowych informacji do sprawy, poza opisem sabatu, na którym diabeł tańcował, a Borucina i Mazurkowa robiły sobie jajecznicę i gotowały w kotle coś czarnego, co było kwaśne w smaku. Ponadto Wierzbicka twierdziła, że dopiero zaczęła się uczyć czarów i miała problem z nauką latania, bo kiedy towarzyszki odleciały z sabatu, ona musiała trzy dni wracać piechotą do domu.

W kwestii niemowlęcia, które miało zostać zabite i spalone gdzieś pod Niedarami o zachodzie słońca, oskarżone starały się oczyścić z zarzutów, największą winą obarczając Borucinę. Nie mogły jednak uniknąć kary, skoro przyznały się do uprawiania czarów i współudziału w morderstwie dziecka. Idąc na śmierć, kobiety potwierdziły wcześniejsze zeznania, a mimo to sprawa budzi wiele wątpliwości. Choćby z uwagi na niejasną sprawę zabójstwa noworodka, bo nie wiadomo, czy do tego rzeczywiście doszło. Irracjonalne wydają się także opisy sabatów i spółkowania z diabłem (Wierzbicka obcowała z diabłem wojewodzicem, a Mazurkowa z diabłem starostą), przypominające stereotypowe zeznania czarownic w całej Europie. Czy były one wynikiem tortur? Czy może obie nieszczęśnice wierzyły w to, co mówią? Prawdy nie sposób już dociec, chociaż wyrok sądu był jak najbardziej prawdziwy – obie domniemane czarownice zostały skazane na spalenie na stosie.

K. Kaczmarczyk, Ze starych aktów. Proces o czary w Bochni 1679 r., „Lud” 1910, t. 16, s. 47–48, 52.


[1] K. Kaczmarczyk, Ze starych aktów. Proces o czary w Bochni 1679 r., „Lud” 1910, t. 16, s. 48–49.