Każdy z nas zna nazwisko odkrywcy, który przepłynął ocean, by odnaleźć drogę morską do Indii. Po kilku miesiącach podróży dotarł on do… Ameryki, skąd powrócił w chwale. Krzysztof Kolumb – powiecie, nie zastanawiając się ani sekundy. Otóż nie. Pora, byśmy poznali jego wielkiego rówieśnika i rodaka – Johna Cabota.
Młodość
Życie Johna Cabota, mimo że za zasługi wystawiono mu dziesiątki pomników, a jego imię nosi nawet uniwersytet w Rzymie, owiane jest tajemnicą. Nie potrafił robić wokół siebie szumu, co do perfekcji opanował Kolumb. O młodości Johna Cabota nie wiemy prawie nic.
John Cabot, choć powinniśmy raczej napisać Giovanni Caboto, pochodził z północnych Włoch. Tak jak Kolumb – z Genui. Niestety, nie znamy dokładnej daty jego urodzenia. Przypuszcza się, że przyszedł na świat około roku 1450.
Gdy był dzieckiem, jego rodzina wyemigrowała do Wenecji. Po kilkunastu latach został pełnoprawnym obywatelem miasta św. Marka, mógł więc zająć się niezwykle dochodowym handlem we wschodniej części Morza Śródziemnego. Skorzystał z tej szansy. Wiemy z całą pewnością, że parał się handlem niewolnikami. Kontrowersyjne? Być może, ale na pewno zyskowne, a dla XV-wiecznych wenecjan – powszednie.
Bez grosza przy duszy
Niestety, rosnące w siłę Imperium Osmańskie zaczęło stwarzać kupcom europejskim spore problemy. Niezwykle dochodowy interes, jakim było pośrednictwo w handlu przyprawami z Dalekim Wschodem, zamierał. Wyjścia były dwa – albo szukać trudnego i kosztownego porozumienia z bliskowschodnim gigantem, albo znaleźć inną drogę do Indii, czego próbowali od dziesiątków lat dokonać Portugalczycy, opływając Afrykę (w latach 80. XV wieku jeszcze do Indii nie dotarli). Caboto w tym czasie próbował dopłynąć do Indii przez zachodnie krańce Morza Śródziemnego, co oczywiście musiało skończyć się porażką.
Chybione interesy oraz nieudane wyprawy w poszukiwaniu przejścia przez Morze Śródziemne sprawiły, że Caboto popadł w Wenecji w długi. Nie znamy ich skali, ale były na tyle duże, że musiał uciekać wraz z całą rodziną do hiszpańskiej Walencji. Tam nasz bohater starał się nakłonić radę miasta do sfinansowania jego planów rozbudowy miejskiego nabrzeża. Rajcy odmówili, więc w roku 1494 przeniósł się do Sewilli, z nowym pomysłem na biznes, którym była konstrukcja mostu nad rzeką Gwadalkiwir. Niestety, i tym razem mu się nie powiodło, gdyż po pięciu miesiącach prac rada miejska cofnęła swoje pozwolenie i przerwała budowę. Na domiar złego nad Giovannim ciążył ówczesny odpowiednik międzynarodowego listu gończego, wydany przez Republikę Wenecką.
Caboto nigdy nie zapomniał o swoich planach dotarcia do Indii. Udana wyprawa rozwiązałaby wszystkie jego problemy finansowe. Przebywając w Hiszpanii, Caboto szukał poparcia dla swojego planu przepłynięcia przez Atlantyk w królestwach Kastylii i Portugalii. Bezskutecznie.
Tak oto ów żeglarz, nawigator i inżynier, który nie umiał związać końca z końcem, zadłużył siebie oraz swoją rodzinę, a na domiar złego był ścigany międzynarodowym listem gończym, po raz kolejny musiał zmienić otoczenie. Prawdopodobnie w 1495 roku, zaledwie po kilku miesiącach pobytu w Sewilli, przybył do Anglii. Osiadł w Bristolu i natychmiast przyjął angielsko brzmiące nazwisko: John Cabot
Paradoksalnie z pomocą zadłużonemu Cabotowi przyszedł jego rywal – Kolumb. Wieści o jego morskich podbojach i złocie, które znalazł, szybko rozeszły się po Europie. Nasz bohater wykorzystał ten fakt i kusząc angielskiego króla Henryka VII udziałami w ewentualnych zyskach i podbojach, uzyskał zgodę na realizację swojego wielkiego marzenia.
Żeglując ku nowemu światu
Swą pierwszą atlantycką podróż John musiał odbyć na własny koszt. Wypłynął wiosną 1496 roku. Niestety, wyprawa została źle przygotowana, więc kiedy zapasy jedzenia zaczęły się wyczerpywać, zawrócił.
Na początku maja 1497 roku John wraz z dwudziestoma ludźmi wypłynął na statku „Matthew” po raz kolejny. Wreszcie nauczył się wyciągać wnioski ze swoich niepowodzeń. Po niecałych dwóch miesiącach podróży, 24 czerwca, ujrzał stały ląd, być może Labrador. Lesiste, zupełnie niezamieszkane tereny nie przypominały bogatych Indii, lecz dawały nadzieję na sukces. Bristolski kupiec John Day pisał w tej sprawie do… Krzysztofa Kolumba, zresztą na jego własne życzenie, informując go dokładnie o obydwu wyprawach. Ciekawość czy zazdrość wielkiego odkrywcy?
Gdy 10 września podróżnicy wrócili do portu w Bristolu, wieść o odkryciu rozeszła się lotem błyskawicy. Jak zapisze włoski kronikarz Raimondo de Soncino, Cabot
nazywany jest Wielkim Admirałem i okazuje mu się ogromny honor, chodzi ubrany w jedwab, a ci Anglicy biegają za nim jak szaleni.
Kolumb zrozumiał, że jego rodak dokonał tego samego co on. Być może poczuł też strach, że palma pierwszeństwa w odkryciu drogi do Indii zostanie mu odebrana.
Tymczasem John Cabot został wynagrodzony przez króla stałą pensją 20 funtów rocznie, a Henryk VII sam zaproponował mu pomoc w przygotowaniu kolejnej ekspedycji. Cabot, zdając sobie sprawę, że napotkał na swojej drodze nowy kontynent, postanowił opłynąć go od północy. W maju 1498 roku na poszukiwanie Indii z Bristolu wypłynęło pięć statków. Jak się okazało, była to ostatnia wyprawa Cabota. Zazdrośni o odkrycia Anglików Hiszpanie donosili jeszcze przez swojego wysłannika, Pedra de Ayalę, że już na początku rejsu, ze względu na sztorm, jeden z okrętów musiał zawrócić i odłączył się od konwoju, kierując się ku Irlandii.
O reszcie słuch zaginął.
Co stało się z Cabotem? Zginął na morzu? Czy może dotarł do Ameryki i tam spotkał go podobny los jak śmiałków pozostawionych przez Kolumba na Navidad? Prawdopodobnie nie dowiemy się tego nigdy. W każdym razie pozycja Kolumba pozostała niezachwiana, a próby odnalezienia wymyślonej przez Johna Cabota drogi północno-zachodniej, podejmowane przez innych angielskich żeglarzy, spełzły na niczym. Korona angielska na nowo zainteresuje się wyprawami za Atlantyk dopiero ponad sto lat później.
Bibliografia
Grzybowski, Tomahawki i muszkiety, Warszawa 1965.