Tekst ukazał się w czasopiśmie Tudorowie. Magazyn o historii Anglii w numerze 4/2016

Zażywanie fragmentów zwłok raczej nie należało do ulubionych form kuracji pacjentów epoki renesansu. Gdy lekarz zapisywał pół funta drogiego i trudno dostępnego proszku z mumii na przeziębienie, gra nie wydawała się warta świeczki. Obrzydzenie schodziło na dalszy plan w przypadku poważniejszych chorób, i pacjent bez zająknięcia zażywał znacznie gorsze rzeczy. 

Okladki 4-2016
Tekst ukazał się w czasopiśmie Tudorowie. Magazyn o historii Anglii w numerze 4/2016.

Mumia egipska, arabska i metodą DYI

Lekarze renesansu leczyli kilkoma rodzajami mumii. Pierwszym były oryginalne mumie egipskie, zazwyczaj wykradzione z grobowców. Drugim były importowane z Półwyspu Arabskiego szczątki pechowych wędrowców i pasażerów statków, których ciała zostały zmumifikowane przez gorące pustynne piaski. Najlepsze lekarstwo uzyskiwało się ponoć właśnie z ciał, które wyschły w piasku pustyni, ogrzewanym gorącym słońcem. W duchu metod Paracelsusa wierzono bowiem, że taka mumia była wyjątkowo cenna, ponieważ „nagłe uduszenie koncentruje siły we wszystkich częściach ciała z powodu strachu i zaskoczenia podróżujących”. W 1562 roku lekarz i duchowny William Bullein opublikował swoje niezwykle popularne dzieło Bullein’s Bulwark of Defence Against all Sickness, gdzie pisał, że mumia pochodzi „z Arabii i wykonywana jest z martwych ciał ludzi szlachetnego pochodzenia, ponieważ tacy mogą poddawać się zabiegom balsamacji z użyciem cennych olejków i przypraw, głównie mirry, szafranu i aloesu”. Produkt finalny zdaniem autora doskonale tamował krwawienia i zasklepiał rany, a spożywany w formie wywaru świetnie pomagał na siniaki. Także Francis Bacon podkreślał, że w mumii „wielka moc tkwi dla upływu krwi tamowania, co można przypisywać kleistym mieszankom balsamów”. Bullein zalecał mumię jako jeden ze składników „Theriaca Galeni”, czyli melasy Galena. Do pozostałych należały: dziki koper, sok mleczny z czarnego maku, gencjana, miód i dzika marchew żółta, a całość miała leczyć padaczkę i konwulsje, jak również ból głowy, brzucha, migrenę, „plucie krwią” i żółtaczkę. Bullein nie był zresztą jedynym z ówczesnych popularyzatorów mumii – w roku 1575 nadworny chirurg John Banister zalecał wodę z rabarbaru i mumii do picia na „wrzody piersi”, a okłady z mumii na wrzodziejące guzy. Henrykowi VIII na niegojącą się, pokrytą wrzodami nogę przepisywano maść i okłady, a mumia była z pewnością jednym z kluczowych składników tych leków. Okłady z mumii stosowano także na ukąszenia, bóle stawów czy powstające w rezultacie syfilisu guzy kostne.

John Banister (anatom) udziela wykładu na temat ludzkiego ciała, 1581. © Wikimedia Commons, domena publiczna.
John Banister (anatom) udziela wykładu na temat ludzkiego ciała, 1581. © Wikimedia Commons,
domena publiczna.

Trzecim rodzajem mumii były spreparowane na miejscu szczątki. Prawdopodobnie popularnością tych ostatnich zabiegów wśród aptekarzy należy tłumaczyć wiele tajemniczych zniknięć młodych, nisko urodzonych mężczyzn, zwłaszcza po publikacji niezwykle popularnego Royal Chemist autorstwa alchemika i profesora medycyny Oswalda Crolliusa (ok. 1560–1608), w którym podawał on taki oto przepis na sporządzenie nowej mumii:

Weź czyste truchło rudowłosego mężczyzny (ponieważ mają oni rzadszą krew i przez to doskonalsze ciała) lat około dwudziestu czterech, który został stracony i zmarł śmiercią gwałtowną. Niech trup leży dzień i noc w świetle słońca i księżyca, koniecznie przy dobrej pogodzie. Potnij ciało na kawałki i opryskaj mirrą oraz odrobiną aloesu. Następnie mocz w winie przez dni parę, powieś na godzin 6 lub 10, mocz znów w winie, a na koniec pozostaw do wyschnięcia na powietrzu w zacienionym miejscu. Będą one podobne do wędzonego mięsa i nie będą cuchnąć.

Doktor i farmaceuta ukazani na starej rycinie. © Wikimedia Commons, domena publiczna.
Doktor i farmaceuta ukazani na starej rycinie. © Wikimedia Commons, domena publiczna.

Żydzi oszukują na mumiach

Nie wiadomo, kto pierwszy zastosował mumie w medycynie, ale jest coś wyjątkowo makabrycznego w wizji lekarza przepisującego swojemu pacjentowi szczątki osoby zmarłej, aby przywrócić go do zdrowia – zauważa dr C.J.S. Thompson w pracy The Mystery and Romance of Alchemy and Pharmacy (1897). Podkreśla on także, że w epoce Tudorów handel mumiami był niezwykle lukratywnym biznesem, w którym prym wiedli przede wszystkim kupcy żydowscy, importując mumie na użytek medyczny. Szerzyło się oszustwo i wiele takich mumii preparowano. Francuski farmaceuta Pierre Pomet (1658–1699), który zalecał sproszkowaną mumię jako lek na padaczkę, rany, zawroty głowy i paraliż w dawce o wadze dwóch drachm albo w pigułkach, pisał w A Compleat History of Druggs: „Codziennie widuje się Żydów popełniających owe oszustwa, a po nich chrześcijan, skutkiem czego mumie sprowadzane z Aleksandrii, Egiptu, Wenecji czy Lyonu są jedynie ciałami ludzi zmarłych w inny sposób. Te z Afryki, zwane białymi mumiami, to nic innego jak ludzie utopieni w morzu, którzy wyrzuceni potem na wybrzeże Afryki, wysychają zagrzebani w bardzo gorącym piasku”. Gdy więc lekarze renesansu przepisywali masowo mumie na bóle głowy, pacjent rzadko zażywał to, na co liczył. A lekarstwo nie było tanie. Na liście cen z 1685 roku za funt mumii trzeba było zapłacić około korony.

O popularności trupiej medycyny na dworze Tudorów świadczy fakt, że wydana w 1618 roku pierwsza w historii Pharmacopoeia zawierała na liście leków mumię, ludzką krew i czaszkę. Pozycję tę wznawiano kilkakrotnie w XVII w., a do końca stulecia inne części ludzkiego ciała były już traktowane jako oficjalnie aprobowane leki. To dwóch wpływowych lekarzy swojej epoki: sir Theodore’a Turquet de Mayerne’a oraz Thomasa Muffet, można obarczać odpowiedzialnością za umieszczenie we wspomnianym dziele lekarstw w duchu tradycji Paracelsusa. I choć Muffet był niechętny trupiej medycynie, to Mayerne stosował ją nader ochoczo, więc bogate opisy plastrów z mumii, które znalazły się w biblii lekarzy i aptekarzy, zawdzięczamy prawdopodobnie jemu. Sproszkowaną czaszkę zapisywał m.in. na epilepsję i hemoroidy, mumię jako środek gojący rany oraz balsam na siniaki, a na ból zalecał okłady z opium, cykuty i… ludzkiego tłuszczu. Leczył swoimi metodami Henryka IV Burbona, Roberta Cecila, Jakuba I Stuarta, Karola I Stuarta, Karola II Stuarta i Olivera Cromwella. Król Jakub był od dzieciństwa chorowity prawdopodobnie dlatego, że karmiła go szkocka mamka, która nie stroniła od kieliszka. Nieszczęsny chłopiec zaczął chodzić dopiero w wieku sześciu lat. Mayerne leczył u niego m.in. wole w 1623 roku, zalecając proszek z czaszki zmarłego i niepogrzebanego człowieka zmieszany z ziołami, serwatką i białym winem, którą to miksturę król wypijał w czasie pełni. Ponieważ wspomniany władca, jako jeden z niewielu w swoich czasach, nie ukrywał swego obrzydzenia do kuracji z ludzkich szczątków, w tym przypadku możliwe było zastąpienie czaszki ludzkiej wołową. Karol II za to nie brzydził się wcale, a proszek z mumii wcierał dziarsko w skórę.

Naczynie apteczne z napisem MUMIÆ, będące częścią kolekcji farmaceutycznej Museums für Hamburgische Geschichte. © Wikimedia Commons, domena publiczna.

Zamiast tabaki – mech z czaszki skazańca

W czasach Tudorów trupia medycyna nie była niczym szokującym, a ludzkie kości, części mumii i inne makabryczne leki miały posiadać tajemnicze moce chroniące przed wypadkami, chorobą i śmiercią. Leczono ekskrementami, tłuszczem, ludzką czaszką i kośćmi, „mchem mumii”, ludzkim potem, moczem, kamieniami nerkowymi, mlekiem z piersi i łożyskiem, śliną człowieka poszczącego i wieloma innymi substancjami. Mech mumii, z łaciny usnea, brzmi jednak najbardziej osobliwie, zwłaszcza że wcale nie trzeba było go szukać w grobowcach faraonów. Była to zielonkawa substancja pojawiająca się na sklepieniu czaszki. Zbierała się po upływie ok. sześciu lat od powieszenia skazańca, którego „siły witalne” w chwili śmierci szybowały do sklepienia czaszki i pozostawały tam, dopóki nie wyrósł wspomniany mech. Dla aptekarzy była to niezwykle wartościowa substancja, więc ceny czaszek różniły się zależnie od ilości mchu. W jednym z XVII-wiecznych źródeł czytamy: „W aptekach Londynu można ujrzeć niektóre czaszki całkowicie mchem porośnięte, a niektóre zaledwie częściowo nim pokryte. Wysyłają je przede wszystkim do Niemiec, gdzie robią z nich maść, którą Crollius opisuje w swoim Royal Chemist, a która stosowana jest na padaczkę”. Mech z czaszki suszono i zażywano jak tabakę na ból głowy, co praktykował niezwykle zasłużony badacz i wynalazca Robert Boyle (1627–1691), pisząc o tym w Porousness of Animal Bodies: „Pewnego lata, gdym cierpiał bardzo na krwawienia z nosa, wypróbowawszy szereg lekarstw, najbardziej skutecznym uznałem mech z czaszki zmarłego, wysłanej mi w prezencie z Irlandii, gdzie nie jest taką rzadkością jak w wielu innych krajach”. I choć taki mech przypominał ponoć ten zwyczajny, pachniał ziemią i taki też miał posmak, to ceny pokrytych nim czaszek nie były na każdą kiesę. Za jedną trzeba było zapłacić nawet 9 szylingów (ok. 135 dzisiejszych funtów), a leki z nich sporządzone podawano także w formie olejów lub nalewek.

Portret Johna Tradescanta młodszego, ukazanego z czaszką pokrytą mchem. © Wikimedia Commons, domena publiczna.
Portret Johna Tradescanta młodszego, ukazanego z czaszką pokrytą mchem. © Wikimedia Commons, domena publiczna.

Król poleca gwoździe z trumny

To jednak nie koniec trupiej medycyny: wyciąg z żółci i serca zmieszany z alkoholem aplikowano do ucha jako lek na głuchotę, a także pito na padaczkę. Włosy zmarłych stosowano na żółtaczkę, a paznokcie jako środek wymiotny, co akurat nie dziwi. Z gwoździ do zbijania trumien wykonywano pierścienie, które wraz z zawiasami od trumiennego wieka leczyły skurcze mięśni. Podróżnik i lekarz Andrew Boorde pisał w wydanej w 1542 roku Introduction to Knowledge, że królowie angielscy każdego roku noszą „pierścienie przeciwko kurczom” i chwalą sobie ich skuteczność. W południowej części kraju wierzono, że ząb wyjęty z ust trupa noszony w małym woreczku na szyi chroni przed bólem zęba, ale w północno-wschodniej Szkocji zalecano, aby pacjent wyciągnął z czaszki „lekarstwo” za pomocą… własnych zębów – tylko wtedy taka kuracja była skuteczna. Zawiązana na głowie pętla wisielcza leczyła bóle, a drzazgi z szubienicy noszone w woreczku na szyi pomagały na febrę. Ziemia z miejsca, gdzie zamordowano człowieka, zapisywana była przez szkockich medyków na wrzody i bóle. Chustki zamoczone w krwi obalonego i ściętego króla Karola I Stuarta były znacznie skuteczniejszym lekarstwem na skrofuły, czyli gruźlicę węzłów chłonnych, zwaną wówczas Kings Evil, niż dotyk samego władcy (choć bywało, że zdesperowani chorzy uciekali się nawet do leczenia dotykiem powszechnie nielubianej królowej Anny Boleyn). Tak wyleczono żyjącą w Deptford kilkunastoletnią dziewczynę w roku 1649, gdy wszyscy lekarze wyczerpali swoje metody, pacjentka niemal oślepła, a chustka umoczona w krwi króla męczennika od razu przywróciła jej wzrok. Setki ludzi przybyło na własne oczy ujrzeć ten „cud nad cudami”.

Robert Boyle na portrecie z ok. 1689 roku. © Wikimedia Commons, domena publiczna.
Robert Boyle na portrecie z ok. 1689 roku. © Wikimedia Commons, domena publiczna.

Dotyk trupa i dziecko do grobu

Bardziej uniwersalnym lekiem od królewskiego był jednak dotyk… zmarłego. W XVI-wiecznych źródłach można znaleźć obszerne opisy chorych prowadzonych na miejsce egzekucji, by mogli zostać uzdrowieni przez dotyk ręki straceńca, który dopiero co wyzionął ducha. W Northampton wiele osób gromadziło się w tym celu pod szubienicami, sowicie płacąc za to katu. Pewien młody człowiek z Kornwalii dzięki dotknięciu ręki samobójcy wyleczył się z guzów, na które cierpiał od dzieciństwa, a we wsi Storrington w hrabstwie West Sussex młoda kobieta chora na wole została przyprowadzona przez przyjaciół przed otwartą trumnę, aby ręka zmarłego dotknęła dwukrotnie chorego miejsca. Czasem ratowano się nawet symbolicznym pochówkiem. Małych pacjentów chorych na koklusz „grzebano” w pozycji zgiętej głową w dół i czekano, aż kaszel minął.

Egzekucja Karola I Stuarta – jak wierzono, chustki zamoczone w krwi ściętego króla były lekiem na wiele chorób. © Wikimedia Commons, domena publiczna.
Egzekucja Karola I Stuarta – jak wierzono, chustki zamoczone w krwi ściętego króla były lekiem na wiele chorób. © Wikimedia Commons, domena publiczna.

Dr Thompson, poszukując korzeni trupiej medycyny, stwierdza, że od niepamiętnych czasów dyletanci żywili niezłomną wiarę w leki wywołujące mdłości i wymioty, a wydawało się, że im bardziej paskudne i obrzydliwe lekarstwo, tym większą ma skuteczność. Zdania na temat trupiej medycyny były podzielone już w czasach jej popularności: brzydzili się nią pacjenci, lekarze powątpiewali w jej skuteczność, a wpływowi członkowie socjety wypowiadali się o niej z odrazą. Nawet Klaudiusz Galen (ok. 120–200 n.e.), jeden z największych autorytetów medycznych Europy, będąc zwolennikiem trupich leków, widocznie miał świadomość tych wątpliwości, skoro pisał wymownie: „niektórzy z nas leczą padaczkę i artretyzm, przepisując napój ze spalonych kości ludzkich, ale pacjenci nieświadomi, jaki lek przyjmują, mniejsze mdłości odczują”. Ironia niszczenia szczątków chowanych najpierw z czcią, by zapewnić zmarłemu życie wieczne, w celu sporządzenia z nich lekarstwa, została dostrzeżona przez angielskiego lekarza sir Thomasa Browne’a, autora wydanej w 1642 roku pracy Religio Medici. Pisał on, że mumie oszczędzone przez czas i poszukiwaczy skarbów zdegradowano do byle substancji spożywczej. „Mumia stała się towarem, Faraona sprzedaje się na balsamy”. Z jednej strony, trudno się dziwić ówczesnym za brak skrupułów – w końcu zdrowie jest najważniejsze. Z drugiej strony, dziś wykpiwamy dawne zabobony, poddając się w ekskluzywnych salonach tzw. wampirzemu liftingowi, media donoszą o modzie na sporządzanie pigułek z łożyska, a o składnikach w lekach lepiej nie rozmawiać przy obiedzie. Czy naprawdę tak wiele się zmieniło?

Tekst ukazał się w czasopiśmie Tudorowie. Magazyn o historii Anglii w numerze 4/2016