Korona króla Łokietka. O krakowskich insygniach koronacyjnych

Kraków, katedra wawelska, śnieżny dzień 20 stycznia 1320 roku. Arcybiskup gnieźnieński Janisław w asyście swoich sufraganów zakłada nową, złotą koronę na skronie księcia Władysława, zwanego z powodu wątłej postury Łokietkiem. Czy zgromadzeni na ceremonii dostojnicy i lud mają świadomość znaczenia tej chwili? Ceremonia jest w końcu skromna, ze spalonej niedawno katedry wyzierają pustka i smutek. Zaczynał się jednak nowy rozdział trwającej już wieki historii Skarbca Koronnego. Jego dzieje – a zwłaszcza najcenniejszej relikwii, znanej jako Korona Łokietkowa, z czasem też Corona Privilegiata i tzw. Korona Chrobrego – miały być nie mniej pasjonujące niż dzieje legendarnego złotego pociągu czy zaginionej bursztynowej komnaty.

Król Mieszko II w Koronie Chrobrego. Wikimedia Commons, domena publiczna.

Insygnia Bolesławów

Dzieje skarbca koronnego rozpoczynają się w roku tysięcznym, wraz z pamiętnym zjazdem gnieźnieńskim. Wtedy to cesarz Otto III zwieńczył własnym diademem skronie Bolesława Chrobrego – gest uchodzący w polskiej tradycji za świecką koronację. To najpewniej ten sam diadem, być może nawet odpowiednio rozbudowany i ozdobiony drogimi kamieniami, posłużył ćwierć wieku później do właściwej, kościelnej ceremonii koronacyjnej dokonanej u grobu św. Wojciecha w katedrze gnieźnieńskiej. Tego samego insygnium użyto wkrótce do kolejnej koronacji następcy Chrobrego, króla Mieszka II.

Jak wyglądała ta pierwsza polska korona? Był to najprawdopodobniej złoty wieloboczny diadem złożony z połączonych ze sobą zawiasami płaskich segmentów, podobny do zachowanej do dziś cesarskiej korony Rzeszy. Miniatura przedstawiająca tronującego Mieszka II daje wyobrażenie, jak mogło wyglądać to insygnium. Gdzie jednak były przechowywane te pierwsze korony: króla i być może również królowej? Najprawdopodobniej w Gnieźnie, w skarbcu archikatedralnym, choć równie możliwa jest lokalizacja krakowska, na Wawelu, w rezydencji Mieszka, syna i następcy Chrobrego, również koronowanego na króla. Skarbiec ten przetrwał jednak tylko kilka lat. Już w1031 roku król Mieszko II musiał uchodzić z kraju, wygnany przez brata Bezpryma. Ten jednak zrezygnował wkrótce z tytułu królewskiego, a insygnia odesłał przez swoją bratową, skonfliktowaną z mężem królową Rychezę, do cesarza Konrada II.

Co stało się z tą pierwszą koroną? Kronikarze nic na ten temat nie wspominają, ale nie da się wykluczyć, że z czasem powróciła do Polski. Wiadomo, że cesarz pozwolił Rychezie używać tytułu królewskiego, mógł zatem także pozostawić jej do dyspozycji korony męża i swoją. Królowa, wyprawiając w 1039 roku swego syna Kazimierza do kraju, mogła w tajemnicy przekazać mu także powierzone jej wcześniej insygnia. Wyjaśniałoby to, skąd jego prawnuk Bolesław II Szczodry wziął koronę, kiedy w 1076 przeprowadził swoje królewskie namaszczenie. O przysłaniu insygnium przez rządzącego wówczas papieża Grzegorza VII nic bowiem nie słychać, choć z drugiej strony Bolesław mógł oczywiście kazać sporządzić na miejscu całkiem nowe korony.

Po straceniu biskupa krakowskiego w 1079 roku władca z powodu buntu możnych musiał uchodzić na Węgry, gdzie po kilku latach zakończył żywot. Król mógł oczywiście zabrać insygnia ze sobą, ale nawet jeśli tak się stało, to już około 1086 roku korony musiały trafić do Krakowa wraz z powrotem do kraju królewicza Mieszka. Wkrótce bowiem po tej dacie zaczynają się w miarę udokumentowane dzieje skarbca koronnego w Krakowie, i to pomimo ponad dwustuletniej przerwy w koronacjach królewskich.

Już w 1110 roku biskup krakowski Maurus kazał sporządzić katalog zawartości skarbca katedralnego, w którym między innymi znalazły się „jedna korona złota wisząca (lub: z wisiorami) i dwie korony srebrne”. Chociaż nie ma całkowitej pewności, czy chodziło tu w rzeczywistości o insygnia królewskie, a nie np. o wiszące świeczniki w formie obręczy, to w świetle późniejszych o stulecie przekazów wydaje się to prawdopodobne. Do przechowywanych w krakowskim skarbcu katedralnym „korony, berła i włóczni” królewskich odnosi się bowiem już wyraźnie Żywot większy św. Stanisława Wincentego z Kielczy, powstały około połowy XIII wieku. Połączono w nim fakt utraconej godności królewskiej z legendą biskupa-męczennika i oczekiwaniem na nowego pomazańca, mającego połączyć rozbite na dzielnice królestwo na wzór zrośniętych po egzekucji poćwiartowanych szczątków świętego.

Do koronacji dążył pod koniec życia książę wrocławski Henryk IV Prawy, który w 1289 ostatecznie opanował Kraków, co ciekawe, pokonując przyszłego Jednoczyciela Królestwa, Władysława Łokietka. Dopiero jednak wielkopolski Przemysł II po opanowaniu w 1290 roku Krakowa poczynił kroki w kierunku przywrócenia monarchii. Nie był jednak jedynym kandydatem do korony, gdyż własne roszczenia zgłosił także czeski król Wacław II z rodu Przemyślidów. Należało zatem ewakuować krakowskie insygnia. Uchodząc przed królem czeskim, Przemysł wywiózł na początku 1291 roku królewskie korony do Wielkopolski, a po uzyskaniu papieskiego zezwolenia koronował się 25 czerwca 1295 roku w Gnieźnie na polskiego króla. Nie przyniosło mu to jednak powodzenia, gdyż już pół roku później został zamordowany. Pozwoliło to Wacławowi II na nowo podjąć starania o polską koronę, zakończone powodzeniem w 1300 roku – jego gnieźnieńską koronacją.

Co się jednak stało z insygniami Bolesławów, po których ślad po tym roku ginie?  Przeniesione do Czech przez króla Wacława i przechowywane w praskim skarbcu na Hradczanach, przepadły wraz z czeskimi regaliami w wirze wojen, które nastały po wygaśnięciu Przemyślidów na Wacławie III. Istnieje uzasadnione podejrzenie, że polskie i czeskie regalia zostały wywiezione do Tyrolu lub Karyntii przez efemerycznego króla czeskiego Henryka Karynckiego. Na koronacje kolejnych monarchów Polski i Czech trzeba było sporządzić nowe insygnia. Przed problemem tym stanął już na przełomie 1319 i 1320 roku Władysław Łokietek, który właśnie uzyskał od papieża Jana XXII pozwolenie na swoje królewskie wywyższenie. Tym razem – i miało to stać się normą – królewska koronacja została przeniesiona do Krakowa. Miało to związek zarówno z kultem św. Stanisława, jego legendą w ideologii przywróconej monarchii, a także ze wzrastającą rolą miasta jako stolicy zjednoczonej właśnie monarchii.

Portret Bolesława Chrobrego pędzla Bacciarellego z mieczem wzorowanym na Szczerbcu.

Insygnium Łokietkowe – koroną Chrobrego

Gotyckie korony – króla i królowej – wykonane od nowa na okoliczność ceremonii pary królewskiej miały już inne formy niż jej XI-wieczne poprzedniczki. Jedyne zachowane wizerunki koronacyjnej korony Łokietkowej, pochodzące z czasów Stanisława Augusta Poniatowskiego, pokazują wiele analogii z jej rówieśniczką, tzw. koroną św. Wacława wykonaną niewiele później na czeską koronację Karola IV. Nie wiadomo jednak, czy wykonanie nowych insygniów Łokietek zlecił miejscowym, krakowskim złotnikom, czy ściągnął do tego zadania mistrzów z zewnątrz, na przykład z zaprzyjaźnionych Węgier. Z uwagi jednak na fakt, iż między aprobatą papieską a koronacją (sierpień 1319 – styczeń 1320 roku) było niezwykle mało czasu na przygotowania, bardziej zasadny wydaje się pogląd dopuszczający wykonanie insygniów w miejscowych warsztatach, zapewne właśnie krakowskich.

Polska korona składała się z dziewięciu, łączonych za pomocą systemu zawiasów i sztyftów segmentów zwieńczonych motywami kwiatu lilii. Na początku nie miała zapewne kabłąka z globem ozdobionym krzyżem, który to motyw, oznaczający suwerenność, dodano w czasach nowożytnych. Można też przypuszczać, że dekoracje, kamienie, perły czy ogólny aspekt korony ulegał zmianie lub modyfikacjom w ciągu wieków. Choć pochodziła ona z początku XIV wieku, przylgnęło do niej z czasem określenie „korona Chrobrego”, którą to nazwę potwierdza już Jan Długosz. Częsty był to przypadek przypisywania starszej, nobilitującej metryki do cenionych artefaktów czy relikwii. Nie uniknął tego też miecz koronacyjny, nazwany Szczerbcem na cześć słynnego „wyszczerbienia” go przez Chrobrego o kijowską bramę, w rzeczywistości mający późniejsze, XIII-wieczne pochodzenie.

Tak jak w przypadku swoich poprzedniczek, dzieje korony Łokietka vel Chrobrego oraz innych precjozów koronacyjnych były niespokojne, a jej częste znikanie ze skarbca koronnego i szczęśliwe powroty współgrały z burzliwymi dziejami polskiej państwowości. Już pół wieku po swoim pierwszym użyciu Corona Privilegiata została wraz z pozostałymi insygniami przez króla Ludwika Węgierskiego wywieziona z Polski, tym razem nad Dunaj. Do koronacji jego córki Jadwigi oraz jej męża Jagiełły musiano zatem użyć zastępczych koron. Parcie na odzyskanie utraconych insygniów było jednak tak wielkie, że temat ten znalazł się w jednym z punktów negocjacji polsko-węgierskich w Lubowli z 1412 roku, kończących krótkotrwałą wojnę między dwoma królestwami. Korony, w tym ta „Chrobrowska”, powróciły wówczas na Wawel. Wkrótce, na koronację Władysława Warneńczyka, opracowano nawet nowy ceremoniał koronacyjny, wprowadzający wiele nieznanych elementów, jak „pokutna” pielgrzymka na Skałkę czy przysięga pomazańca. Nic jednak nie mogło zastąpić symboliki korony, tej właśnie korony. Za pomocą insygnium „Chrobrego” koronowano zatem większość polskich królów, z wyjątkiem tych, dla których z przyczyn komplikacji intronizacyjnych wyciągnięto lub wykonano korony zastępcze. I tak „nieautentyczne” korony spoczęły (poza wspomnianym przypadkiem Jadwigi i Jagiełły) na skroniach Stefana Batorego, Stanisława Leszczyńskiego i Augusta III. Szczęśliwie prawo polskie nie wymagało, w przeciwieństwie do Węgier, aby ważność ceremonii potwierdzona została użyciem uświęconego tradycją insygnium, toteż z oporami – ale jednak – tamte ceremonie uznawano. Były to jednak „wypadki przy pracy”. Jedyną, autentyczną „koroną królów” była ta tradycyjnie przypisywana pierwszej gnieźnieńskiej koronacji.

Stanisław August w koronie polskich królów na obrazie Krzysztofa Józefa Wernera. Wikimedia Commons, domena publiczna.

Rabunek

Insygnia, precjoza i inne przedmioty koronacyjne były pilnie strzeżone w Skarbcu Koronnym na Wawelu, a klucze do zamków dzierżyli wybrani senatorowie. Jeśli nie liczyć ceremonii koronacyjnych, nie wolno było insygniów przenosić ani wywozić, poza przypadkami najwyższej konieczności, takimi jak zagrożenie najazdem obcych wojsk, czy wyjątkowymi przypadkami, gdy koronacja odbywała się w innym miejscu niż Kraków. I tak skarbiec wywożono i ukrywano w niedostępnych zamkach lub zamurowywano w kościołach w czasie potopu szwedzkiego, wielkiej wojny północnej czy polskiej wojny sukcesyjnej; w razie nagłej potrzeby, jak potrzeba opłacenia wojsk, niektóre precjoza były też zastawiane. Nigdy jednak nie dotyczyło to koron ani innych królewskich insygniów. Te miały pozostawać zawsze pod pieczą Najjaśniejszej Rzeczypospolitej.

Nastał jednak czas upadku i rozbiorów. W trakcie powstania kościuszkowskiego nie zadbano należycie o zabezpieczenie Skarbca Koronnego, a okupujące Kraków wojska króla Prus wykorzystały nadarzającą się okazję. Pewnej nocy przed 8 października 1795 roku Prusacy wdarli się do skarbca, a niemal wszystkie znajdujące się w nim cenne przedmioty i pamiątki, zwłaszcza królewskie insygnia, zostały zrabowane. Wszystko odbyło się w najgłębszej tajemnicy, nawet ślusarza sprowadzono z Wrocławia i przedtem zaprzysiężono. Wkrótce też insygnia miały zostać wywiezione na Śląsk. Austriacy, przejąwszy na początku następnego roku Wawel od Prusaków, zastali już skarbiec pusty.

To, co się stało ze skarbami koronnymi, a zwłaszcza z „Koroną Chrobrego”, owiane jest tajemnicą. W czasach napoleońskich i pierwszych latach Królestwa Kongresowego sprawa nie była poruszana, dopiero przygotowania do warszawskiej koronacji cara Mikołaja na króla polskiego zaktywizowały rosyjską dyplomację, która zaczęła domagać się od dworu berlińskiego wydania insygniów. Tu jednak napotkano na przeszkody. Według korespondencji rosyjsko-pruskiej z lat 30. XIX wieku korony zostały w 1809 roku rozebrane, a dwa lata później przetopione, perły zaś i drogie kamienie w większości sprzedane. To samo miało spotkać także najcenniejszą narodową relikwię. Z koronacyjnych insygniów szczęśliwie ocalał jedynie Szczerbiec, który z czasem miał nawet z powrotem trafić w polskie ręce. Jednak zniszczenie najcenniejszego skarbu Rzeczypospolitej to nie była rzecz, z którym Polacy byliby w stanie łatwo się pogodzić. Do dziś wywołuje to narodową nostalgię.

Replika Korony Łokietka vel Chrobrego. Wikimedia Commons, domena publiczna.

Powrót korony?

Wkrótce po zaginięciu koron rozpoczęła się ich legenda, namiętnie podsycana przez literatów, historyków i publicystów. Z okazji warszawskiej koronacji Mikołaja I w 1829 roku, notabene dokonanej z użyciem carskiej korony Anny Iwanowny, paryski dziennik „Constitutionel” zamieścił artykuł o potajemnym wywiezieniu koron przez nieznanych kapucynów jeszcze przed pruskim rabunkiem i ukryciu ich gdzieś na Litwie. Raz zaistniała legenda zaczęła odtąd żyć własnym życiem, zmieniając często wątki i obrastając w coraz dokładniejsze szczegóły. Tropem ocalonych koron, czy samej tylko „korony Chrobrego”, podążali następnie ludzie pióra tworzący w epoce romantyzmu i później – m.in. Joachim Lelewel, Leonard Chodźko, Wacław Nowakowski czy Walery Eliasz Radzikowski. Dyskusję o możliwym ocaleniu części zawartości Skarbca Koronnego podsycały zresztą wydarzenia z pogranicza sensacji i archeologii – odkrycie w 1910 tzw. korony sandomierskiej, czyli królewskiego zwieńczenia hełmu Kazimierza Wielkiego, niebędącej zresztą częścią zasobów koronnych, czy wreszcie nagłe odzyskanie szczęśliwie ocalałego Szczerbca. Co więcej, rzeczywistego, nie tylko wirtualnego poszukiwania zaginionych skarbów wawelskich podejmowano się później w okresie II Rzeczypospolitej, a nawet PRL. Wszystko na próżno; koron ani innych regaliów jak nie było, tak nie ma. Taka sytuacja trwała jednak do czasu…

Już w XXI wieku z inicjatywą symbolicznego odzyskania najświętszej relikwii Rzeczypospolitej wyszedł sądecki antykwariusz Adam Orzechowski. Odtworzona na podstawie XVIII-wiecznych szkiców i płócien Krzysztofa Józefa Wernera i Marcella Bacciarellego wierna replika „korony Chrobrego” doczekała się w 2004 roku swojej prezentacji. Jest własnością prywatną, choć od lat błądzi po różnych słowackich i polskich ekspozycjach. Docelowo ma podobno trafić na Wawel. Czy tak się jednak stanie?

W gotyckim skrzydle zamku królewskiego na Wawelu znajduje się niewielka komnata, pamiętająca jeszcze czasy średniowiecza, z ostrołukowym sklepieniem wspartym na stojącym centralnie filarze. To pomieszczenie dawnego Skarbca Koronnego, miejsce przechowywania królewskich insygniów i najświętszych, najcenniejszych pamiątek po polskich monarchach. A choć miejsce to w dalszym ciągu nosi tę nazwę, dziś próżno szukać w nim skarbów. Stojący w sąsiednim pomieszczeniu Szczerbiec – cudem ocalały koronacyjny miecz polskich królów, nieco przypadkowo zebrane przykłady nowożytnego złotnictwa oraz… stojąca pod ścianą niby wyrzut sumienia kuta żelazna skrzynia, taka, w jakiej przechowywano królewskie regalia – tyle zostało po krakowskim Skarbcu Koronnym.

I zapewne długo tak jeszcze pozostanie…

Bibliografia

Lilejko, Regalia polskie, Warszawa 1987

Miniewicz, Tajemnica polskich koron. Czy jest szansa ich odnalezienia?, Nowy Sącz 2006.

Radzikowski, Korony królów polskich, Poznań 1899.

Rożek, Polskie koronacje i korony, Kraków 1987.