A w podarku otrzymałam bałwanka, dwie papugi i… chłopca chińskiego, czyli niewolnicy w i z nowożytnej Rzeczpospolitej

Na krakowskim, piętnastowiecznym ołtarzu Wita Stwosza można odnaleźć jeden z pierwszych na ziemiach polskich wizerunków czarnoskórego króla, kłaniającego się Jezusowi. O ile w średniowiecznej Polsce byłoby to nie do pomyślenia, o tyle dla czasów nowożytnych osoba o takim kolorze skóry nie była już kimś tak niezwykłym. Co więcej, niejeden magnat chciał mieć takiego człowieka na własność.

Temu się lud dziwuje, bo takiego człowieka z murzyńskich krajów nie widział

Już w XVI wieku rozpowszechnił się w Polsce zwyczaj trzymania na dworach królewskich czy magnackich przynajmniej jednego służącego o ciemnej karnacji. Takiego miał w swoim orszaku chociażby Stefan Batory, Jan III Sobieski czy Aleksander Fredro. Ten ostatni trzymał swojego czarnoskórego poddanego w dobrach przemyskich, a ponoć był on „tęgim rębajłą” i nieraz „w burdach swojego pana brał czynny i wybitny udział”. Jeden z siedemnastowiecznych biskupów krakowskich mianował nawet swojego czarnoskórego służącego, niejakiego Aleksandra Dynisa, starostą we wsi Koziegłowy niedaleko Siewierska. Ten ożenił się tam z chłopką, i jest wielce prawdopodobne, że to z ich związku urodził się pierwszy mulat na ziemiach polskich. Co ciekawe, gdy syn Aleksandra dorósł, przybrał nazwisko Rodacki, zaczął twierdzić, że ma szlacheckie korzenie, a ponadto wziął udział w wojnie trzydziestoletniej. Jak widać, nie przeszkadzało wówczas, że był to „chłop czarny, wysoki, dorodny, duży”.

Im późniejsze czasy, tym widok osób o ciemnej karnacji przestawał budzić większą sensację. Tak przynajmniej działo się na dworach i pośród zamożniejszej szlachty. Wśród pospólstwa było inaczej. Jak wspomina kronika żywiecka z początku XVIII wieku, gdy w mieście przebywał książę Teodor Lubomirski, w szeregach jego służby dostrzeżono osobę o ciemnej karnacji, której się „lud pospolity dziwował, nie widziawszy nigdy takiego człowieka z murzyńskich krajów”.

Jan III Sobieski bardzo cenił sobie swojego czarnoskórego lokaja. Wyjazd Jana III i Marysieńki z Wilanowa, obraz Józefa Branta (1887). Domena publiczna

Nie ma za wiele informacji o tym, jakoby sprowadzano do Polski na służbę rdzennych mieszkańców Ameryki. Wiemy, że pod koniec XVI wieku w orszaku legata papieskiego Franciszka Giovanniego Commendone przebywał pewien metys. Natomiast w czasach Dymitra Samozwańca w Jarosławiu przez pewien czas rezydował misjonarz hiszpański z Nowego Świata, któremu towarzyszył nawrócony Indianin.

Pod koniec XVIII wieku w swoich pamiętnikach Franciszek Karpiński pisał, iż w dobrach Barbary Sanguszkowej natknął się na Chińczyka. Jak wspominał, „poznał [go] z twarzy jego podługowatej, nosa zaklęsłego i oczu wąsko powiekami otworzonych”. Był on darem od generała moskiewskiego, a służył u magnatki za leśniczego.

Sebastian Petrycy z Pilzna narzekał w swoich pracach, że w innych krajach osoby o ciemnej karnacji muszą ciężko pracować, w Polsce natomiast panowie ubierają ich w jedwabie i pozwalają im na wszystko. Niczym niezwykłym była sytuacja, gdy taka osoba kogoś oślepiła, ochromiła, a nawet zabiła. Możliwe, że po części uchodziło to im na sucho, gdyż nie byli traktowani jak zwykli ludzie. W źródłach nieraz zalicza się ich do przedmiotów czy zwierząt. U Lubomirskiego Murzyn wymieniany był jako własność zaraz obok papug. Barbara Sanguszkowa oprócz Chińczyka otrzymała również w podarku bałwanka „czy bożyszcze chińskie, z kilką rękami, miedziane i wewnątrz dęte”. A Zygmunt Radziwiłł, gdy planował zakupić Murzynkę na Malcie, wielce przejmował się, „aby kotna nie była”.

W domu o katuszach opowiadają, a w niewoli w jedwabie opływają

Polscy szlachcice czy magnaci nie tylko mieli własnych niewolników. Ba, bywało nieraz, że sami takimi się stawali. Działo się tak zwykle w następstwie wojen prowadzonych z Chanatem Krymskim czy Turcją. Po bitwach do tamtejszej niewoli dostawały się liczne zastępy polskiego wojska. Wielu pośród nich było szlacheckiego pochodzenia, a zdarzali się nawet magnaci. Tak było w przypadku dwóch hetmanów, Mikołaja Potockiego i Marcina Kalinowskiego, którzy po bitwie pod Korsuniem (1648) zostali pojmani przez Tatarów. Choć podobnie jak wielu wyzwolonych z niewoli opowiadali później, że cierpieli tam o chłodzie i głodzie, a nogi mieli spętane kajdanami, to rzeczywistość przedstawiała się zupełnie inaczej. Ich niewola wyglądała niemal jak gościna. Mieli możliwość poruszania się po mieście, odwiedzania się wzajemnie, dysponowali pieniędzmi na drobne wydatki, Kalinowskiemu pilnie leczono rękę, a Potockiemu żona wielkiego wezyra pożyczyła jedwabie do snu. Podobny „niewolniczy” los czekał każdego, kto mógł się pochwalić znacznym majątkiem. Oczywiście wszystkie udogodnienia były doliczane do późniejszego rachunku za wykup szlachcica. Bywało, że takie sprawy o wykup ciągnęły się latami.

Powrót z jasyru, obraz Leopolda Löfflera (1863). Domena publiczna

Będąc jednak szlachcicem, można było popaść w tatarską/turecką niewolę nie tylko w następstwie bitew. Wschód muzułmański nieco inaczej postrzegał immunitet dyplomatyczny. Czasem zależał on od nastawienia samego chana czy sułtana. Nic więc dziwnego, że polscy dyplomaci często byli przygotowani na ucieczkę z ziem muzułmańskich. Przykładowo zaraz przed wyprawą cecorską poseł Aleksander Otwiński musiał uciekać z Konstantynopola, bo sam wezyr kazał go rózgami zasiekać. Na Krymie natomiast poseł Florian Oleszko nie miał już tyle szczęścia, przez co przesiedział tam dwa lata jako więzień.

A gdy spił się, to płakał za utraconą niewolą

Poza szlachcicami w tatarską czy turecką niewolę popadały też szare masy biedniejszych mieszkańców Rzeczpospolitej. Część stanowili jeńcy wojenni, innych znów porywano z domów w jasyr. Bywali też tacy, których wabiono oszukańczymi wizjami.

Co kilka miesięcy czy lat południowo-wschodnie kresy dawnej Rzeczpospolitej najeżdżały całe tabuny tatarskich wojowników, biorąc w niewolę licznych przedstawicieli chłopstwa, mieszczaństwa czy szlachty. Bez możliwości wykupu ich dalszy los w dużej mierze zależał nie od pochodzenia, lecz od zdolności i sprytu. Jak wspominał szesnastowieczny kronikarz Maciej Stryjkowski:

A szlachcic nierobotny tam przywilej traci,
by był wojewodzicem rób cokolwiek każą,
Woź, kopaj, orz albo pójdź do galer pod strażą.

Niektórzy mogli liczyć na zawrotne kariery, jeśli tylko umieli czytać, pisać, mówić w wielu językach i oczywiście przeszli na islam. Rzemieślnicy i fachowcy, jak poeci czy malarze, często mogli kontynuować swoje zajęcia już u nowych panów. Pozostali trafiali na katorżnicze galery, do posługi czy pracy na roli. Co ciekawe, dla wielu polskich chłopów praca tam bywała nawet lżejsza niż w domu. Nic więc dziwnego, że nie chcieli wracać. A wykupieni z dobrego serca przez polskich dyplomatów czy magnatów nieraz narzekali na wyzwolenie z niewoli. Tak było w przypadku pewnego chłopa spod Sieradza. Będąc w niewoli, został przez sprzedawcę przebrany za bogatego szlachcica. Była to częsta praktyka, gdyż za takiego niewolnika można było uzyskać znacznie więcej pieniędzy niż za zwykłego plebejusza. Zniewolony sieradzki chłop opływał w wielkie luksusy. Z chwilą, gdy natknął się na niego hetman Koniecpolski i go wykupił, jego los się odmienił. W dobrach hetmana został odźwiernym, ale nieraz po pijaku wyrzekał na swojego „wybawcę” i tęsknił za jasyrem. Zapewne nie zdawał sobie sprawy, że z chwilą, gdy Turcy odkryliby, kim naprawdę jest, w najlepszym wypadku trafiłby na galerę.

Bywało, że Tatarzy nie potrzebowali się zapuszczać na niebezpieczne wyprawy łupieżcze na tereny Rzeczpospolitej. Czasem wystarczało znalezienie odpowiednio chciwych ludzi. Na polskich drogach nieraz spotykano pseudożebraków lub pseudopątników, którzy podróżowali po kraju w poszukiwaniu łatwych ofiar. Najczęściej stawały się nimi dzieci – głównie dziewczynki. Wywiezione do Turcji kończy­ły jako niewolnice lub służące. Sami werbownicy mamili dziewczęta i chłopców na różne sposoby. Warto tu przytoczyć historię z drugiej po­łowy XVII wieku dotyczącą dwojga dzieci, czternastoletniego chłop­ca i dziesięcioletniej dziewczynki. Na ówczesnym gościńcu wiodącym z Warszawy do Kazimierza Dolnego i dalej przez Ukrainę do Turcji za­uważono żebraka podróżującego z dwójką dzieci. Na szczęście dla nich, podczas jednego z postojów w przydrożnej karczmie zaczęły podekscy­towane opowiadać, że udają się z wielką pielgrzymką do Rzymu. Chłop­cu obiecano stanowisko gwardzisty papieskiego, a dziewczynka miała zostać pokojową u pewnego kardynała. Lokalnym mieszkańcom opo­wieści te wydały się podejrzane. Wezwano wówczas ludzi od ówczesnego hetmana Stanisława Jabłonowskiego. „Pociągnięty i świeczkami trochę przypalony” pątnik wyznał, że był agentem tureckim werbującym dzie­ci do niewoli. W trakcie tych tortur zmarł, ale wydał swojego wspólnika, karczmarza Szymona, rezydującego na granicy polsko-tureckiej. Niestety, temu udało się zbiec w góry, ale tamtejsi mieszkańcy zeznali, że często wi­dywano w jego karczmie żebraków podróżujących z dziećmi. Wspomnianą dwój­kę, dzięki ich niewyparzonym językom, udało się uratować, ale ile innych skończyło w niewoli, trudno orzec.

Do tureckiej niewoli często trafiały porywane na bezdrożach dzieci. Sprzedaż dziecięcego niewolnika, Vasily Vereshchagin (1872).
Domena publiczna

Nietrudno zauważyć, że proporcje pośród ludności dawnej Rzeczpospolitej, która posiadała niewolników, oraz tej, która zostawała niewolnikami, były mocno zaburzone. Niewolników na dworach królewskich czy magnackich zapewne można by liczyć w dziesiątkach tudzież setkach. Z kolei tych, którzy trafiali do tatarsko-tureckiej niewoli, było znacznie więcej. Choć nieraz ówczesne źródła wskazują, iż Tatarzy podczas jednego najazdu potrafili uprowadzić nawet dwieście tysięcy osób, to liczby te są zapewne zakłamane. Jak się szacuje współcześnie, przez cały okres nowożytności w niewolę popadło około miliona osób, co stanowiło nawet ok. 10% mieszkańców dawnej Rzeczpospolitej.

Bibliografia

  1. Baranowski B., Ludzie gościńca w XVII–XVIII w., Łódź 1986.
  2. Baranowski B., Dzieje jasyru na Gródku karaimskim, „Myśl Karaimska. Rocznik Naukowo-Społeczny. Seria Nowa”, t. II, 1946–1947, s. 40–52.
  3. Dziubiński A., Drogi handlowe polsko-tureckie w XVI stuleciu, „Przegląd Historyczny”, nr 56/2, 1965, s. 232–259.
  4. Dziubiński A., Handel niewolnikami polskimi i ruskimi w Turcji w XVI wieku i jego organizacja, „Zeszyty Historyczne UW”, t. III, 1963, s. 36–49.
  5. Kizilov M., „It Was the Poles That Gave Me Most Pain”: Polish Slaves and Captives in the Crimea, 1475–1774,(w:) Slavery in the Black Sea Region, c. 900–1900. Forms of Unfreedom at the Intersection between Christianity and Islam, red. Felicia Roșu, Leiden 2021, s. 145–186.
  6. Tazbir J., Przybysze z innych kontynentów, „Problemy”, nr 4 (513), 1989, s. 2–4.