Pałac wybudowany przez Ludwika XIV to dzisiaj wspaniałe miejsce do zwiedzania i podziwiania; jego splendor i bogactwo przyprawiają o zawrót głowy. W czasach Króla Słońce miał on także olśniewać i przyciągać uwagę, będąc najdoskonalszym dziełem propagandowym, w świetle którego wielkość jego twórcy pozostawała bezdyskusyjna. Czy jednak to niewątpliwie wspaniałe wizualnie i wyrafinowane estetycznie miejsce było jednocześnie wygodne i komfortowe z punktu widzenia jego mieszkańców? Z jakimi niedogodnościami musieli liczyć się arystokraci, zgromadzeni przez Ludwika XIV w słynnej „złotej klatce”, oraz królewscy słudzy pozostający u boku władcy?

Wersal w 1722 roku. Obraz autorstwa Pierre-Denisa Martina. Wikimedia Commons, domena publiczna.

Przeciągi i przeludnienie

Służba u boku króla oznaczała prawo do mieszkania w Wersalu bądź w budynkach wchodzących w skład wersalskiego kompleksu, stopniowo wznoszonych z woli Ludwika XIV. W praktyce tych miejsc nigdy nie było na tyle dużo, by zaspokoić potrzeby mieszkaniowe szlachty przebywającej u boku króla oraz jego sług. Za najbardziej prestiżowe uznawano apartamenty ulokowane blisko królewskich komnat – im dalej od ludwikowej sypialni dany sługa pomieszkiwał, tym mniejsze było jego znaczenie. Miejsca w Wersalu było zdecydowanie za mało, by obdarzyć nim wszystkich zainteresowanych, dlatego słudzy o mniejszym znaczeniu byli kwaterowani w sporym budynku, znajdującym się nieopodal pałacu, zwanym Grand Commun. Tym, dla których zabrakło miejsca i w samej siedzibie króla, i w okolicznych budynkach, wypłacano dodatek „mieszkaniowy”, który miał być przeznaczany na wynajęcie stancji w pobliskim miasteczku.

W Grand Commun znajdowały się zarówno wygodne apartamenty dla szlachciców obsługujących króla, jak i wspólne pomieszczenia z dodatkowymi antresolami, w których trudno było o jakąkolwiek prywatność. Ich stan również pozostawiał wiele do życzenia. Sytuacja w pałacu było tylko nieco lepsza, co jednak w żadnym stopniu nie wpływało na chorobliwe wprost pożądanie, by otrzymać jeden z tamtejszych apartamentów, a następnie przy pierwszej lepszej okazji spróbować wymienić go na coś lepszego i bardziej prestiżowego (to z tego względu śmierć jednego z lokatorów wywoływała prawdziwą lawinę przeprowadzek, którymi dworzanie Ludwika XIV byli żywotnie zainteresowani). Wszyscy lokatorzy milcząco akceptowali warunki oferowane przez Wersal, zmagając się na co dzień z serią uciążliwych niedogodności. Najbardziej dojmującą z nich był panujący zimą w pałacu chłód. Co prawda budynek wyposażony był pod koniec XVIII w. w 1169 kominów, które obsługiwały kominki oraz piece, ale nie zapewniały one mieszkańcom dostatecznego ciepła. Wynikało to w dużej mierze z wykorzystania do opału drewna, które było mniej efektywne niż węgiel; w dodatku paleniem w kominach i piecach zajmowali się specjalni słudzy, którzy – jak się wydaje – nie radzili sobie z nadmiarem obowiązków. Do tego wszystkiego dochodziły wysokie sufity, nieszczelne drzwi oraz okna, przez które ciepło błyskawicznie uciekało. Część szlachty uskarżała się na panujące w Wersalu przeciągi. To, że istniały i do tego były uciążliwe jest bardzo prawdopodobne – Madme de Maintenon do tego stopnia źle je znosiła, że z reguły siadywała w specjalnej, ocieplonej tkaninami wnęce, i dopiero w niej odzyskiwała dobre samopoczucie. Natomiast Ludwik XV zrezygnował ze spędzania nocy w oficjalnej i wysokiej na dwa metry sypialni królewskiej, wybierając bardziej przytulny gabinet wewnętrzny, w którym po prostu było cieplej.

Wersal – widok współczesny. Pixabay.com, ahundt.

Niedostatki stołu

Obowiązkiem króla było wyżywienie pozostających przy jego boku sług. Problemem była ich liczebność – w praktyce kuchnie królewskie nie były na tyle wydajne, by nakarmić wszystkich dworzan Ludwika XIV. Różnie radzono sobie z tym problemem. Szczęśliwcy mogli liczyć na wyżywienie oferowane przez wysokich dostojników, utrzymujących tzw. stoły, przy których jadała część szlachty. Najbardziej prestiżowy stół prowadził wielki mistrz dworu króla, drugi w kolejności – wielki szambelan. Analogicznie było na dworach królowej oraz dzieci Francji. Bardzo popularnym wynalazkiem był trzeci stół, tzw. du serdeau, na którym serwowano potrawy pozostałe z królewskich posiłków; obfitość tych dań była tak duża, że to, co nie zostało skonsumowane, było w dalszej kolejności sprzedawane na straganach ulokowanych przy pałacu. Wszyscy ci, dla których nie znalazło się miejsca przy tych stołach, żywili się przy tzw. stołach niższych bądź otrzymywali finansową rekompensatę, która była na tyle wysoka, że nieraz pozwalała na stołowanie się sługi wraz z całą rodziną w jednej z licznych oberży w pobliskim miasteczku.

Odrębny problem stanowiły kuchnie. Nawet najbardziej wytworne apartamenty były ich pozbawione, gdyż projektanci pałacu nie uwzględnili ich w pierwotnych planach budynku. Własną kuchnię posiadał tylko król i członkowie jego rodziny; natomiast kuchnie tzw. pospólne zajmowały się gotowaniem dla tych dworzan, którym monarcha zapewniał wikt. Z czasem brak kuchni lub choćby miejsca do podgrzania posiłków stawał się dokuczliwy dla posiadaczy apartamentów. Zaczęto więc podgrzewalnie, aneksy bądź pokątne kuchnie aranżować na własną rękę, lekceważąc wszelkie królewskie zakazy w tym względzie. Powstawały kuriozalne projekty, wykorzystujące istniejącą przestrzeń, których celem było zapewnienie mieszkańcom apartamentów minimalnego poziomu niezależności w kwestii przygotowywania bądź odgrzewania posiłków. Służby zajmujące się utrzymaniem budowli królewskich starały się zwalczać tego typu udogodnienia jako nielegalne, ale aż do końca istnienia ancien régime’u była to walka z wiatrakami.

Spacer po ogrodach Wersalu to prawdziwy wypoczynek. Pixabay.com, sharkgraphic.

Usuwanie nieczystości

Do połowy XVIII w. wszelkie potrzeby fizjologiczne załatwiano w pałacowych wnętrzach, korzystając z nocników obudowanych specjalnymi konstrukcjami zwanymi chaise persée, czyli dziurawymi krzesłami. Nieczystości te słudzy winni wynosić do latryn, skąd spływały do specjalnie przygotowanych dołów kloacznych, opróżnianych raz na jakiś czas (prace z tym związane należały do wyjątkowo niebezpiecznych). Codzienna praktyka nieraz stała w sprzeczności z obowiązującym regulaminem – słudzy, by uniknąć długiego spaceru w wyznaczone miejsce, wylewali nieczystości przez okna, brudząc nimi chodniki, parapety, a nawet niczego nie spodziewających się przechodniów. Jeszcze w drugiej połowie XVIII w. osobom podejrzanym o tego typu czyny grożono zainstalowaniem krat w oknach! W tak rozległym, a zarazem pozbawionym jakiegokolwiek systemu kanalizacyjnego pałacu jak Wersal usuwanie nieczystości było potężnym problemem. W przypadku braku innych alternatyw korzystano z zasłony krzaków w ogrodzie (te następnie traciły liście, nie wyglądając już tak efektownie, jak wcześniej) bądź pałacowych murów, co powodowało z kolei nieustanne narzekania na fetor pojawiający się w ustronnych kątach.

Fontanna w ogrodach Wersalu. Pixabay.com, sharkgraphic.

Codzienność Wersalu

Życie w Wersalu miało swoje jasne i ciemne strony. Do pierwszych zaliczała się przede wszystkim możliwość przebywania w centrum decyzyjnym Królestwa u boku Ludwika XIV. Do tych drugich z całą pewnością włączyć można warunki życia w pałacu, który choć olśniewał dekoracjami i przepychem, był zarazem ostoją chłodu i źródłem przeciągów w miesiącach zimowych. Jego mieszkańcy zaś – o ile nie należeli do elitarnej grupy żywionej przez monarchę – musieli stołować poza własnymi apartamentami, a w dodatku prędzej czy później dowiadywali się, dlaczego przechadzki pod oknami mogą być wyjątkowo niebezpieczne!