Wielka Sobota od wieków była dniem święcenia pokarmów, a także święcenia ognia, cierni i wody chrzcielnej, którym w tradycji ludowej przypisywano wielką moc ochronną, łącząc tym samym sfery sacrum i profanum. I to w jakże fascynujący sposób!

Magia ognia i wody

Rankiem w Wielką Sobotę wierni gromadzili się na placu kościelnym wokół rozpalonego stosu, ułożonego z najrozmaitszego rodzaju drewna – starych krzyży, gałęzi tarniny, głowienek leszczyny itp. W 1911 roku etnograf Franciszek Gawełek odnotował:

Zaledwie ksiądz się zdołał oddalić, a już ta sama gromada, która przed chwilą była w takim skupieniu, rzuca się na ognisko, nie czekając, aż ono się wypali, aby zdobyć choć jeden ogarek, choć jedną gałązkę poświęconą, którą z radością zaniosą do domu[1]

Od poświęconego w kościele lub na placu kościelnym ognia nasi przodkowie zapalali świece i głownie i nieśli je do domu. Tam rozniecali od nich ognisko domowe, rozżarzali hubkę i razem z nią (lub świecą) obchodzili całe gospodarstwo, a zwłaszcza miejsca z przychówkiem (cielętami, kurczętami), co miało oczyścić je ze wszelkich złych mocy i chronić przed nieszczęściami. Ponadto dom i oborę należało pokropić poświęconą w Wielką Sobotę wodą oraz rozsypać w nich trochę poświęconych cierni, których podobno jeszcze bardziej niż ognia bały się czarownice[2]. Resztę wody święconej należało zachować aż do przyszłej Wielkiej Soboty, w międzyczasie używając jej do kropienia domowników i zwierząt gospodarskich w razie choroby lub pokrapiania zboża przed zasiewem. Zwyczaj ten zresztą istniał już od dawna, skoro Mikołaj Rej wspominał w swojej Postylli (1557): „W sobotę Wielką ognia wody naświęcić, bydło tym kropić i wszystkie kąty w domu, to rzecz pilna”[3].

Święcenie pokarmów przez chłopów. Włodzimierz Tetmajer, 1897 rok. Domena publiczna

Ciernie albo gałązki leszczyny (drzewka, które wedle legendy ukryło za swoimi gałęziami Świętą Rodzinę przed pościgiem króla Heroda) miały także chronić plony przed burzami i gradami i przynosić szczęście – wspominany Franciszek Gawełek pisał, że „dom, w którym znajduje się taki talizman, będzie szczęśliwy przez cały rok”[4]. Wieczorem ogarki świec, kawałeczki huby i cierni lub leszczyny należało rozrzucić na polu bądź w ogrodzie, aby zapewnić sobie urodzaj, pomyślność i błogosławieństwo boże. 

Z kolei drugiego dnia świąt wielkanocnych opalone przed kościołem głowienki leszczyny chłopi zatykali na krańcach swoich pól, aby uchronić je przed klęskami żywiołowymi. Ponadto w wielu regionach Polski złożone na krzyż głowienki przybijano nad drzwiami wejściowymi do domu, aby broniły do niego przystępu złym mocom. Nie marnowano także popiołu z przykościelnego ogniska – gospodarze, dla zapewnienia sobie dobrych plonów, sypali jego garstkę do ziemi podczas pierwszej orki[5].

Wszystkie dzwony biją

Zapalanie i święcenie ognia stanowiło symboliczne rozpoczęcie nowego czasu – okresu radości i wiosny. Po poświęceniu ognia święcono wodę, a potem ksiądz intonował „Gloria” i rozlegało się bicie dzwonów, pierwsze po kilkudniowej przerwie. Ogólnie dzwonom przypisywano symboliczną moc, od wieków ostrzegały bowiem przed nadejściem wroga, zwiastowały pożary, klęski żywiołowe i zarazę lub ogłaszały ważne wydarzenia. Mimo że do celów świeckich używano ich od bardzo dawna, bo poczynając od schyłku XVI stulecia, zgodnie z przepisami kościelnymi musiały zostać przed użyciem poświęcone i jako takie zyskiwały w walce z demonami podwójną moc – odganiały je hałasem i swoją świętością[6].

Dźwięk dzwonów miał odstraszać złe moce. Domena publiczna

Z tym pierwszym wielkosobotnim biciem dzwonów wiąże się zresztą wiele ludowych opowieści. Jedną z popularniejszych legend, znaną w różnych wersjach, jest podanie o Lucyperze. Mówi ono, że gdy po śmierci na krzyżu Jezus zstąpił do piekieł, kazał archaniołowi Michałowi przykuć Lucypera łańcuchem do kamiennego słupa. Władca piekieł ma tak trwać aż do dnia sądu Pańskiego, ale jego diabelscy słudzy nie ustają w wysiłkach, aby go uwolnić i przez cały rok piłują łańcuchy swoimi ostrymi jęzorami. Gdy są niemal bliscy celu, nadchodzi Wielka Sobota i rozlega się bicie dzwonów, a – jak mówi legenda – Lucyper nie uwolni się z łańcuchów, dopóki biją wielkosobotnie dzwony i brzmi „Alleluja”[7].

Magiczna święconka

„Magiczne” właściwości przypisywano także wielkanocnej święconce, na którą na dawnej wsi przeważnie składały się: chleb, kawałek wędzonki, kiełbasa, kilka jajek, chrzan, ocet i miód, no i oczywiście sól. W przypadku zamożnych ludzi wybór święconych przysmaków był zdecydowanie większy i nie wozili oni jadła do kościoła, tylko oczekiwali na przybycie księdza we własnym domu, wokół pięknie nakrytego i zastawionego stołu. Natomiast święcenie potraw na wsiach odbywało się przeważnie na placu przed kościołem, gdzie gromadziły się dzieci z koszyczkami, rzadziej starsi; a jeśli we wsi nie było świątyni, jej mieszkańcy spotykali się na wiejskich placykach, pod kapliczkami, na dworskich dziedzińcach lub nieśli jadło do bogatszego sąsiada, który miał dużą świetlicę, i tam czekali na poświęcenie[8].

Święcenie wielkanocne na wsi. Michał Andriolli, XIX. Domena publiczna

Po poświęceniu chłopi rozchodzili się do domów, lecz nie tak zwyczajnie. Należało bowiem wykorzystać niezwykłą moc święconki – obchodząc z koszyczkiem zagrodę trzy razy dookoła można się było pozbyć z niej szczurów i myszy oraz zapewnić domowi powodzenie. W niektórych regionach Polski gospodarze wyjmowali z koszyka chleb i razem z nim obchodzili dom dookoła, a gdzie indziej dziewczęta chodziły z bochenkiem wokół stodoły po to, aby „przez cały rok była pełna chleba”. Gospodyni zaś, w celu zabezpieczenia bydła przed czarownicami, zanosiła święconkę przed próg obory, gdzie odmawiała modlitwę, stawiała koszyk na ziemi, po czym odnosiła go do komory[9]. Tam miał czekać do wielkanocnego śniadania.

Symbole ukryte na wielkanocnym stole

Pierwszy dzień świąt wielkanocnych – Wielka Niedziela – dawnymi czasy upływał zazwyczaj w rodzinnym gronie, przy odświętnie zastawionym stole. W polskiej tradycji „święcone” słynęło zawsze z obfitości, a wielkopańskie stoły uginały się od rozmaitego mięsiwa, wybornych ciast z mazurkami i babami na czele, jaj w rozmaitych odsłonach i innych specjałów, którymi można się było zajadać po czterdziestodniowym poście. Ludzie niższych stanów nie mogli sobie rzecz jasna pozwolić na takie obżarstwo, ale i oni starali się, aby na wielkanocnym stole nie zabrakło jadła lepszego niż codzienne, bo jego obfitość miała dobrze wróżyć na przyszłość. Dziewiętnastowieczny badacz folkloru góralskiego Eugeniusz Janota pisał tak:

Nasamprzód jedzą po kawałeczku jaja, potem po kawałku chleba z masłem, wreszcie cielęcinę pieczoną, słoninę, kiełbasę, jaja […] wszystko zmieszane z chrzanem. […] Indzie rozpoczyna się jedzenie święconego chrzanu umaczanego w soli, potem idzie jajko, a potem cobądź[10].

Wielkanocna babka symbolizuje powodzenie i dostatek. Domena publiczna

W wielu miejscach dzień rozpoczynano od spożycia całej laski chrzanu, ponieważ wierzono, że wpłynie to pozytywnie na zdrowie spożywającego i zapewni mu ochronę przed złymi mocami. Według naszych przodków chrzanu powinni byli skosztować wszyscy bez wyjątku, nawet małe dzieci. Chrzan miał także zapewnić spokój w życiu rodzinnym i wspomagać „cudowne” działanie umieszczonych w wielkanocnym koszyczku innych, przeznaczonych do poświęcenia pokarmów, a w kontekście świąt wielkanocnych jego ostry smak i „zdolność” wyciskania łez uznawano za jeden z symboli Męki Pańskiej. Skoro był gorzki, wiązano go z goryczą męki Zbawiciela i traktowano jako symbol zwycięstwa nad żalem, jaki jej towarzyszył. Chłopski poeta, niejaki Walski, pisał w połowie XIX wieku:

Na ostatku barszczu, krzan w nim nadrobiony,
Bo Jezus na krzyżu zółciom beł pojony.
Krzan i żółć jeden smak równy ma
na te pamiotkę jeść nam go kajano…[11]

Na pamiątkę tego, że ukrzyżowany Jezus był pojony goryczą, święcono także sól i pieprz, w których podczas wielkanocnego śniadania należało zanurzyć jajko, a następnie zagryźć je chrzanem. Sól ponadto (poza tym, że stosowano ją do konserwowania żywności) od wieków była symbolem oczyszczenia i prawdy i, jak wierzono, miała chronić przed chorobami i złymi mocami. Symboliczne jajko, którym się dzielono, miało zaś umacniać więzi rodzinne i korzystnie wpływać na relacje między najbliższymi, a będący znakiem Chrystusa Zmartwychwstałego wielkanocny baranek – upieczony z ciasta, wykonany z cukru, lukru albo masła – miał przynieść całej rodzinie szczęście. Podczas śniadania nie mogło również zabraknąć „naszego chleba powszedniego”, który od wieków był symbolem obfitości i sytości. Z kolei wędlina, na ogół kiełbasa – w przypadku chłopskich stołów nie tak przecież częsta – kojarzyła się z dobrobytem i dostatkiem, podobnie jak wielkanocna baba, która znacznie później trafiła pod strzechy.

Uczta u Radziwiłła. Aleksander Orłowski, XVIII/XIX wie. Domena publiczna

Nic się nie może zmarnować

Kiedyś wszyscy wierzyli, że nic z wielkanocnego stołu nie może się zmarnować. Święconką przede wszystkim należało podzielić się z biedniejszymi od siebie oraz sierotami, a resztki powinno się było wykorzystać w gospodarstwie – a jakże – w celach magiczno-ochronnych. I tak, okruszki ciast i chleba rozsiewano po ogrodzie dla zapewnienia sobie urodzaju, pilnując przy tym, aby ich nie zjadały kury, bo by… piały jak koguty! Kurom jednak należały się pokruszone skorupki ze święconych jajek, dawane po to, żeby znoszone przez nie jaja były twarde i łatwo się nie tłukły. Skorupki wysypywano także na zagony posianej kapusty, żeby główki były twarde i żeby gąsienice ich się nie imały. Z kolei przed wężami w zagrodzie miały chronić zrobione z poświęconego chrzanu krzyżyki, zatknięte pod węgłem domu. Resztki chleba dawano do zjedzenia krowom, aby były płodne; gdzie indziej zaś krowom, ale i też koniom, oprócz chleba podawano kawałki sera i kiełbasy. Resztki chleba, sera i wędliny zakopywano również w ziemi na znak, że wszystko z niej pochodzi, a kości z poświęconego mięsa zwierząt i drobiu rozrzucano po polach, by uchronić plony przed gryzoniami. Gdzieniegdzie też panował zwyczaj zakopywania owych kości w czterech rogach granic wioski, co – jak wierzono – miało ją zabezpieczyć przed klęskami nieurodzaju i gradem[12].

Kiedyś wierzono, że dzielenie się święconym jajkiem umacniania więzi rodzinne. Domena publiczna

A co na przejedzenie?

Po świątecznym obżarstwie można się było rzecz jasna nabawić niestrawności, zgagi i innych dolegliwości, na które w źródłach znajdujemy wiele porad. I tak, według najstarszych wskazówek, aby się ustrzec przed zgagą, w Wielką Niedzielę należało zjeść na czczo trochę święconego chrzanu i chuchnąć trzy razy do komina[13]. Można także było zjeść przed świątecznym śniadaniem usmażone na maśle… pokrzywy! A jeśli się tego nie zrobiło? Cóż, po świątecznym obżarstwie, swoje trzeba było wycierpieć…  

Kuchnia królów. Agnieszka Bukowczan-Rzeszut. Wydawnictwo Astra

Literatura

Eichstaedt J., Ludowy wizerunek Jezusa Chrystusa, Wieluń 2016.

Faron B., Jak przetrwać w zabobonnym Krakowie, Kraków 2019.

Gawełek F., Przesądy, zabobony, środki lecznicze i wiara ludu w Radłowie, Kraków 1910.

Gawełek F., Wielkanoc, Kraków 1911.

Janota E., Lud i jego zwyczaje. Zwyczaje świąteczne, Lwów 1878.

Ogrodowska B., Piskorz-Branekova E., Ślusarska M., Kalendarz polski. Historia i obyczaje, Warszawa 1997.

Szymanderska H., Polskie tradycje świąteczne, Warszawa 2003.


Przypisy

[1] F. Gawełek, Wielkanoc…, s. 2.

[2] B. Ogrodowska, E. Piskorz-Branekova, M. Ślusarska, Kalendarz polski…, s. 222.

[3] Cyt. za: F. Gawełek, Wielkanoc…, s. 3.

[4] F. Gawełek, Wielkanoc…, s. 2.

[5] H. Szymanderska, Polskie tradycje świąteczne…, s. 206.

[6] B. Faron, Jak przetrwać w zabobonnym…, s. 114.

[7] J. Eichstaedt, Ludowy wizerunek Jezusa…, s. 33; także H. Szymanderska, op. cit., s. 206.

[8] F. Gawełek, Wielkanoc…, s. 3; także B. Ogrodowska, E. Piskorz-Branekova, M. Ślusarska, op. cit., s. 222.

[9] F. Gawełek, Wielkanoc…, s. 3; tenże, Przesądy, zabobony…, s. 44.

[10] E. Janota, Lud i jego zwyczaje…, s. 72.

[11] Cyt. za: H. Szymanderska, op. cit., s. 217.

[12] E. Janota, op. cit., s. 72 –73; także H. Szymanderska, op. cit., s. 214, 218.

[13] F. Gawełek, Wielkanoc…, s. 4; tenże, Przesądy, zabobony…, s. 51.