Wiara i zabobony, czyli komnata porodowa w czasach Tudorów

Narodziny dziecka ukazane na średniowiecznej miniaturze. © Wikimedia Commons.
Narodziny dziecka ukazane na średniowiecznej miniaturze. © Wikimedia Commons.

Maleńka dziewczynka, która niedawno przyszła na świat w brytyjskiej rodzinie królewskiej, choć jest dopiero czwarta w kolejce do tronu, jak każde nowo narodzone królewskie dziecko wzbudza ogromne zainteresowanie mediów i przeciętnych ludzi na całym świecie. Urodziła się w szpitalu pod opieką najlepszych specjalistów, a jej mamie zapewniono wszelkie możliwe wygody i dostępne środki, aby złagodzić ten trudny moment. I jeśli chodzi o królowe czy kobiety z królewskiej rodziny, to w epoce Tudorów także nie szczędzono wysiłków, by czas porodu przebiegał możliwie najsprawniej i najbezpieczniej.

Oczywiście, nie sposób porównywać aspektów medycznych – dziś naprawdę rzadko zdarza się, aby kobieta zmarła przy porodzie, podczas gdy w tamtych czasach miało to miejsce stosunkowo często. W samej rodzinie Tudorów było kilka przypadków zgonów w wyniku zakażenia poporodowego – tak zmarła matka Henryka VIII, a żona Henryka VII – Elżbieta York, z tego powodu król Henryk VIII stracił Jane Seymour, która obdarzyła go synem, i tak wreszcie zmarła Katarzyna Parr – już po śmierci Henryka, będąc żoną Thomasa Seymoura. Choć królowe mogły liczyć na opiekę na najwyższym poziomie, to jednak stan ówczesnej wiedzy medycznej dalece odbiegał od dzisiejszych standardów, a to sprawiało, że czas porodu stanowił śmiertelne zagrożenie dla zdrowia i życia matki, a także noworodka.

Nad wszystkim, co działo się w komnacie porodowej, czuwały doświadczone kobiety i położne. Mężczyzn wykluczano z tej sfery – poród był domeną wyłącznie kobiet. Dopiero w późniejszym okresie panowania Tudorów do łoża królowej dopuszczono medyków, choć ich umiejętności z pewnością nie mogły równać się z doświadczeniem i praktyczną wiedzą przekazywaną wśród kobiet z pokolenia na pokolenie.

Kodeks postępowania w komnacie niewieściej

Zacznijmy od początku. Nikt nie potrafił dokładnie obliczyć terminu porodu, zatem czas tzw. odosobnienia, kiedy kobieta udawała się do komnaty „niewieściej” w towarzystwie położnych, przyjaciółek i starszych kobiet z rodziny, mógł obejmować okres kilku dni lub nawet wielu tygodni. Ciężarną odprowadzano z wielkim ceremoniałem, żegnano ją, odmawiając specjalne błogosławieństwo, i zamykano za nią drzwi. Wkraczała w świat niemal mistycznych doznań, gdyż uważano, że czas porodu to okres, gdy rodząca i jej dziecko znajdują się pomiędzy światami i są szczególnie narażone na niebezpieczeństwo – nie tylko fizyczne, ale i duchowe – dziecko było przecież nieochrzczone, więc siły zła czyhały na jego duszę. By zapobiec nieszczęściu, korzystano z licznych sposobów ochrony, mieszając religijne obrzędy i modlitwy z zabobonami i przesądami.

W komnacie porodowej. © Wikimedia Commons.

Najbardziej znanym kodeksem postępowania w komnacie niewieściej z tamtych czasów jest protokół opracowany przez Małgorzatę Beaufort, matkę Henryka VII, a teściową Elżbiety York, określający dokładnie funkcje poszczególnych położnych i asystentek, ilość potrzebnych materiałów, leków, a także wystrój i wyposażenie całej komnaty. Do zaleceń protokołu Małgorzaty stosowano się jeszcze wiele lat później.

Jak zatem wyglądała komnata niewieścia? Ponieważ powinna ona stworzyć przytulną atmosferę, panowała w niej ciemność, rozjaśniana jedynie światłem świec. Warunki miały przypominać te, panujące w łonie matki i ułatwiać dziecku przyjście na świat. Naturalne światło wpadało tylko przez jedno okno, które pozostawiano niezasłonięte. Pozostałe przesłaniano gobelinami i zdobionymi tkaninami. Wierzono bowiem, że ostre światło może uszkodzić wzrok położnicy, już i tak narażony na niebezpieczeństwo z powodu wysiłku fizycznego. W tamtych czasach powszechnie uważano, że przeciągi i wietrzenie są niezdrowe – zarówno dla matki, jak i noworodka. Gobeliny przedstawiały różne sceny rodzajowe, ale nigdy przemoc czy polowanie, gdyż mogło to zaszkodzić dziecku. Należało też unikać hałasów, wystrzałów czy nagłych ruchów. Wyposażenie komnaty składało się zazwyczaj z dwóch łóżek: jednego do spania na co dzień i drugiego – porodowego, które miało znacznie większe rozmiary. W kredensach przechowywano zastawę, płótna, ubrania, prześcieradła i inne przydatne tkaniny. W komnacie znajdowała się także kołyska, a w przypadku, gdy rodzącą była królowa – dwie, gdyż w jednej maleństwo miało spać, a w drugiej – większej i piękniejszej – spoczywać podczas oficjalnych wizyt i w trakcie przyjmowania hołdów. Czas oczekiwania na rozpoczęcie porodu upływał na lekturach, modlitwie i rozmowie. Królowa miała do dyspozycji relikwiarze z fragmentami ciał świętych, których wstawiennictwo mogło okazać się bezcenne podczas trudnych momentów, jakie ją czekały. Na zewnątrz komnaty cały dwór również z niecierpliwością oczekiwał na szczęśliwe rozwiązanie, gdyż za czasów Tudorów nie było rzeczy bardziej upragnionej niż następca tronu i dziedzic. Rzecz jasna – płci męskiej.

Lady Katarzyna Grey z synem. © Wikimedia Commons.
Lady Katarzyna Grey z synem. © Wikimedia Commons.

Mikstura z wątroby węgorza czy wstawiennictwo świętego?

Z chwilą rozpoczęcia bólów porodowych kobiety odprawiały swoisty rytuał – przyszła matka musiała pozbyć się wszystkich pierścieni, bransoletek i łańcuszków, wstążek i sprzączek – od tej pory też nikomu nie wolno było zaplatać palców, krzyżować nóg i rąk. Wszystko to stwarzało ogromne niebezpieczeństwo, gdyż wierzono, że może „przenieść” się na dziecko, grożąc mu na przykład uduszeniem. Złagodzeniu bólu miały służyć różnego rodzaju napoje i maści, a także zaklęcia i „pomoce” – kamienie, relikwie czy talizmany – które rodząca ściskała w dłoni. Rzecz jasna, ich efekt lecznicy opierał się raczej na wierze aniżeli na faktycznej skuteczności, ale czyż nie tak działa efekt placebo? Talizmany mogły wywodzić się z tradycji pogańskiej, np. orli kamień o specjalnym kształcie, lub chrześcijańskiej, jak np. agnuski (medaliki z wosku z wizerunkiem baranka), czy niezwykle cenny przechowywany w opactwie westminsterskim pas Najświętszej Maryi Panny (który Matka Boża podobno sama wykonała przed urodzeniem Jezusa). Zioła miały pomóc na różne dolegliwości – przyspieszyć skurcze i rozwarcie szyjki macicy lub je osłabić. Czasem stosowano dziwaczne mikstury, którym nie sposób przypisać właściwości leczniczych, na przykład sporządzane z mrówczych jaj, mleka od czerwonej krowy czy wątroby węgorza.

Podczas porodu kobiety mogły wybrać sobie dogodną pozycję, i nie musiały leżeć na plecach. Często stosowano na przykład specjalne krzesło z podpórkami na nogi i ręce, ułatwiające poród w fazie parcia. Akuszerka masowała brzuch kobiety, a w celu ułatwienia dziecku przejścia przez kanał rodny, smarowała go masłem lub innym tłuszczem.

Jeśli poród przebiegał bezproblemowo, po urodzeniu dziecka położna badała je, określała jego płeć, a następnie przystępowała do zabiegów pielęgnacyjnych, które bynajmniej nie oznaczały kąpieli w wodzie, lecz raczej wysmarowanie małego ciała tłuszczem i olejkami – także mającymi moc ochronną przed demonami. W końcu ciałko myto wodą różaną lub winem albo siemieniem lnianym. Dzieci chrzczono szybko, kilka dni po urodzeniu, więc matki najczęściej nie uczestniczyły w tej ceremonii. Po urodzeniu łożyska, akuszerki sprawdzały je gruntownie, gdyż jakiekolwiek jego fragmenty pozostawione w macicy groziły zakażeniem, krwotokiem i śmiercią (zapewne to właśnie było przyczyną śmierci Jane Seymour).

Sprawy komplikowały się w przypadku trudnych porodów, gdyż konieczność przeprowadzenia cesarskiego cięcia oznaczała śmierć matki, a dziecka i tak często nie sposób było uratować. Zresztą, pierwsze cesarskie cięcie przeprowadzono w Anglii dopiero w wieku XVII. Jeśli najpierw rodziła się rączka, próbowano ją wepchnąć z powrotem lub… odcinano ją, by ratować matkę. Dziecko próbowano wepchnąć z powrotem także w przypadku porodu pośladkowego. Czasem jedynym ratunkiem okazywała się modlitwa. A tu arsenał świętych był niezwykle bogaty – święty Tomasz, święta Katarzyna, święta Brygida, święta Agata i wielu innych…

Rodzina Henryka VII po śmierci Elżbiety York (w głębi widoczny mały książę Henryk płaczący po śmierci matki). © Wikimedia Commons.
Rodzina Henryka VII po śmierci Elżbiety York (w głębi widoczny mały książę Henryk płaczący po śmierci matki). © Wikimedia Commons.

Słodkie dzieciństwo u boku… piastunki

Jeśli jednak wszystko było w porządku, maleństwo oddawano mamce, jako że kobiety z wyższych sfer nie karmiły swego potomstwa piersią. Paradoksalnie dotyczyło to właśnie matek o bardzo wysokiej pozycji społecznej i tych stojących w hierarchii najniżej – one bowiem także musiały oddać swe dzieci, by jak najszybciej wrócić do pracy. Często więc zmuszone były oddać dziecko piastunce na wychowanie i opłacały jego utrzymanie. Dzieciom urodzonym w rodzinach królewskich organizowano cały dwór w jednej z licznych rezydencji, gdyż nie spędzały one wiele czasu z rodzicami. Zdarzało się, że takie dzieci łączyły silniejsze więzi z opiekunkami czy opiekunami niż z biologicznymi rodzicami. Królowe musiały szybko wrócić do swych funkcji publicznych, a następowało to po około miesiącu, kiedy to królowa udawała się do kościoła, by dokonać obrzędu oczyszczenia (wywodu) i powrócić do życia dworskiego. Wcześniej jednak nie wolno jej było z nikim się spotykać, spoglądać w niebo czy w oczy innym ludziom – czas rodzenia kojarzył się bowiem z grzechem, stał pod znakiem cielesności i fizjologii. Chcąc odzyskać swoją tożsamość społeczną, kobieta musiała się oczyścić. Podczas ceremoniału wywodu wchodziła do kościoła bocznym wejściem, w welonie zasłaniającym twarz, który miał symbolizować jej powrót do stanu „prawie-dziewictwa” i podkreślał jedność z Maryją. Przed reformacją w kościele stała specjalna ława, przeznaczona na tę uroczystość. Dziękowano Bogu za szczęśliwe rozwiązanie, kapłan błogosławił matkę i symbolicznie przywracał ją do społeczeństwa.

Katarzyna Argońska z synem jako Madonna z Dzieciątkiem. © Wikimedia Commons.
Katarzyna Argońska z synem jako Madonna z Dzieciątkiem. © Wikimedia Commons.

Śmiertelność dzieci była w owym czasie wysoka. Noworodki zmarłe przed ukończeniem pierwszego roku życia często nie miały nawet imienia w księgach parafialnych, choć oczywiście nie dotyczyło to potomków rodu królewskiego. Powróćmy jeszcze na chwilę do organizacji dworu dzieci królewskich. Liczył on wielu służących, z których każdy spełniał określoną funkcję – od podczaszego i odźwiernego, poprzez kucharczyków i kapelanów, na piastunkach i kobietach wprawiających w ruch kołyskę skończywszy. Na utrzymanie dworu następcy tronu nie skąpiono grosza, a każda czynność miała określoną procedurę, mającą na celu uchronienie potomka przed chorobami i zagrożeniami. Dlatego na przykład sprawdzano każde danie, które spożywała jego mamka, by trucizna nie przedostała się z jej mlekiem. Skrupulatnie kontrolowano osoby, które mogły mieć dostęp do księcia, a odrębne zasady dotyczyły przestrzegania higieny, choć pojmowano ją nieco inaczej niż w czasach dzisiejszych.

Z czasem na dwór przywożono kolejne dzieci. Kobiety w czasach Tudorów rodziły ich dwanaścioro lub więcej, gdyż tylko liczne potomstwo mogło zapewnić dynastii czy rodowi przetrwanie i awans. Tak więc w okresie od zamążpójścia w wieku około czternastu, piętnastu lat, do wieku trzydziestu paru lat, gdy przechodziły menopauzę, najważniejszą rolą kobiety było rodzenie kolejnych potomków. Tylko tak mogły zapewnić pomyślność swemu krajowi i tego właśnie od nich oczekiwano. Dziś, przyglądając się histerii związanej z narodzinami dwójki royal babies, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że mimo zmian społecznych i awansu kobiet, od małżonki księcia oczekuje się dokładnie tego samego co dawniej. Pytanie tylko, czy tego samego oczekuje także Kate, księżna Cambridge, małżonka księcia Williama.