Ucieczka Marii Tudor

W 1536 roku Marii Tudor, najstarszej córce Henryka VIII i jedynemu dziecku Katarzyny Aragońskiej, odebrano wszystko – matkę, pozycję społeczną i spokój sumienia. Po kilkunastu latach, w 1550 roku, pewien człowiek, choć nie sam król Edward VI, lecz zaledwie jego sługa, zwodzący go mylnymi radami, próbował pozbawić ją jednego z zasadniczych elementów życia, jaki jeszcze jej pozostał – wiary.

Portret Marii Tudor, królowej Anglii. © Wikimedia Commons, domena publiczna.

Mówi się, że Maria Tudor obawiała się w życiu tylko dwóch ludzi: ojca i Johna Dudleya. Do 1553 roku miała już wszelkie powody, by nienawidzić i bać się tego ostatniego, który nosił wówczas tytuł księcia Northumberland. Dla samego Dudleya z kolei Maria miała okazać się nie tylko wielką damą, którą w istocie była jako córka angielskiego monarchy, ale także wielkim kłopotem…

Maria i Dudley znali się, choć niezbyt dobrze, co najmniej od 1540 roku, czyli od przyjazdu Anny Kliwijskiej do Anglii. Podczas krótkiego małżeństwa Anny z Henrykiem VIII Dudley piastował stanowisko koniuszego królowej, a Maria widywała go na dworze. Jedyny udokumentowany przypadek ich kontaktu w tamtym czasie stanowiła podróż Marii w jego eskorcie do Windsoru w 1541 roku, w okresie upadku Katarzyny Howard. Choć żadne z nich nie wykazywało skłonności do towarzyskich rozmów o niczym, być może wtedy Maria dostrzegła w Dudleyu coś, co ją rozdrażniło.

Sam Dudley do czasu, kiedy królową została Katarzyna Parr, w swojej karierze zaszedł już dość daleko. Ponieważ sprzymierzył się ze zwolennikami przemian, jego poglądy również mogły odstręczać Marię – gorliwą katoliczkę – choć trudno oceniać żarliwość jego uczuć religijnych. Słynął z porywczości, a kiedy irytowała go dyskusja na forum rady, ponoć ręka wędrowała mu do miecza… Z kolei swoimi próbami pozbawienia Marii możliwości uczestnictwa w katolickiej mszy – poprzez zastraszanie i dręczenie – Dudley sprawił, że żywiła ona do niego jeszcze głębszą pogardę.

John Dudley, książę Northumberland. © Wikimedia Commons, domena publiczna.

Próba pojednania

Król Edward VI i jego siostra Maria, zajmujący pozycje na dwóch krańcach religijnego spektrum, byli pewni słuszności swojej wiary. Dla Marii i jej kuzyna, cesarza Karola V, nowy reżim w Anglii nie oznaczał niczego dobrego. Swoim poparciem dla sprawy politycznego zbliżenia między Anglią a Francją Dudley nie mógł zaskarbić sobie sympatii cesarza, a zaangażowaniem w dalsze reformy religijne wzbudził tylko rozpacz Marii.

Widząc kierunek niepokojących zmian, Maria zamierzała odwołać się bezpośrednio do brata, aby uprzedzić wszelkie działania mające ograniczać jej swobodę religijną, do czego – o czym wiedziała – zmierzał rząd. Chociaż nie przepadała za Londynem, przybyła do stolicy w drugim tygodniu lutego i zdołała zobaczyć się z królem. Spotkanie nie przyniosło jednak upragnionej ulgi i Maria pożegnała brata w nastroju przygnębienia. W miarę jak rozważała swoją sytuację, zmartwienie przeszło w rozpacz. Doszła do wniosku, że skoro nie widzi wyjścia z kłopotliwej sytuacji, musi wziąć pod uwagę inny, jeszcze bardziej skrajny kierunek postępowania…

Portowe miasteczko Maldon w 1851 roku. © Wikimedia Commons, domena publiczna.

Cisza przed burzą

W poniedziałkowy wieczór 30 czerwca 1550 roku u wybrzeży hrabstwa Essex pojawiły się trzy cesarskie okręty wojenne, wspierane przez cztery większe jednostki, pozostające nieco dalej na morzu. Owa niewielka flotylla pod dowództwem Holendra Corneliusa Scepperusa podczas rejsu przez Morze Północne napotkała złą pogodę, ale kiedy tylko okręty rzuciły kotwice, morze się uspokoiło. Następnego dnia jeden z nich podpłynął do Stansgate i opuścił na wody niewielką łódź wiosłową, którą dwoje ludzi dobiło do wybrzeża…

Przybysze podawali się za kupców zbożowych i mieli ze sobą nawet próbkę ziaren zboża, lecz kiedy znaleźli się u celu, powitał ich irytujący spokój. Nikt nie wyszedł im na spotkanie, musieli powrócić więc na okręt, nie zamieniwszy słowa z żadnym z miejscowych.

Ludzie zamieszkujący okolicę, zwłaszcza portowe miasteczko Maldon u ujścia rzeki Blackwater, słyszeli plotki i zastanawiali się nad prawdziwymi powodami wizyty Flamandczyków, którzy nagle pojawili się na wybrzeżu. Nie wydawało im się prawdopodobne, by rzekomy statek zbożowy przypłynął tu sam i w szlachetnych zamiarach. Chociaż cesarską flotę handlową od dawna nękali szkoccy piraci, co mogłoby tłumaczyć potrzebę dostatecznie silnej eskorty, pojawienie się statku było niepokojącą zagadką. Ludność obawiała się, że prawdziwy cel wizyty był bardziej złowieszczy. W pobliskiej wsi Woodham Walter od pierwszych dni maja przebywała bowiem córka nieżyjącego Henryka VIII, Maria Tudor. Dobrze wiedziano o jej konflikcie z rządem i kwestia podjęcia przez nią próby ucieczki z Anglii przez wiele tygodni była poruszana przez wszystkich mieszkańców tej części hrabstwa Essex.

Cesarz Karol V długo się zastanawiał, czy powinien zezwolić swojej kuzynce, Marii Tudor, na ucieczkę z jej królestwa. © Wikimedia Commons, domena publiczna.

Życie wygnańca?

Opowieść o planach ucieczki Marii z Anglii do jednego z bezpiecznych miejsc w Niderlandach została w tamtym okresie dobrze udokumentowana. Zawiera wątki niemalże z surrealistycznej komedii: propozycje przebrania, rozpaczliwe próby zachowania w tajemnicy spraw, o których władze doskonale wiedziały, wreszcie ostateczne, całkowite przygnębienie skłaniające Marię do rezygnacji z oferowanej jej szansy. Maria w końcu zdała sobie sprawę, że przyszła jej do głowy mrzonka nawiedzająca umysły wielu osób przeżywających stres niemal przekraczający barierę odporności psychicznej – że ucieczka gwarantuje proste rozwiązanie wszystkich trudności.

Maria wykreowała się na najwybitniejszą oponentkę religijnych przemian doświadczających kraj, ale nie wiedziała, jak wielka może być rzesza jej zwolenników poza kręgiem najbliższych osób. Nie chciała też stawać po stronie zbrojnego oporu wobec króla. Ów osobisty kryzys, potęgowany przez tragiczne niemal wspomnienia i obawę o własne bezpieczeństwo, zmusił dumną kobietę do myśli i działań, które w pewnym momencie musiały zaskoczyć także ją samą. Doskonale wiedziała, że jeśli niebezpieczeństwo kryje się i w ucieczce, i w pozostaniu, musi wybrać mniejsze zło.

Cesarz się waha…

Karol V długo i dogłębnie rozważał, czy dobrze postępuje, godząc się na wielokrotne prośby Marii o umożliwienie jej ucieczki. Jak zwykle u cesarza, wątpliwości dotyczące całego przedsięwzięcia częściowo rodziły się z niepokoju o to, czy rzeczywiście wyświadcza kuzynce przysługę, częściowo zaś wynikały z kwestii politycznych. Niezależnie od ryzyka związanego z wywiezieniem Marii na pokładzie okrętu, po opuszczeniu kraju stałaby się ona zależna od niego finansowo i nie mogłaby dłużej służyć jego celom, mobilizując pryncypialne siły opozycji w Anglii. Chory i nieszczęśliwy, nękany kosztownymi wojnami i buntami poddanych, ów znużony życiem człowiek tracący kontrolę nad rozległym imperium musiał uważać kłopoty Marii za kwestię niewiele poważniejszą od drobnych zmartwień. W końcu, acz niechętnie, zgodził się jej pomóc…

Plan ucieczki Marii opracowano w ciągu dwóch miesięcy, od maja do lipca 1550 roku, a Maria w dużej mierze stała się motorem tych przygotowań. Przekonała bowiem samą siebie, że zagrożona jest nie tylko jej religia, lecz także życie, o czym wspominała w rozmowie z ambasadorem cesarza w Anglii, van der Delftem.

Podobnie jak w korespondencji z cesarzem, Maria najpewniej widziała swoją sytuację w zbyt czarnych barwach. Liczyło się jednak jej całkowite przekonanie, że ludzie sprawujący władzę chcą nie tylko ograniczyć jej swobodę, lecz także zniszczyć ją samą. Ten instynktowny strach wyjaśnia sprzeczności w postawie Marii. Dla swojej wiary gotowa była ponieść śmierć, ale powodem pragnienia ucieczki była obawa przed zamordowaniem jej na rozkaz doradców Edwarda VI; niepokoiła się o członków swojej świty, ale skłonna była uwikłać ich w sprawę ucieczki i pozostawić własnemu losowi; była przekonana o ogromnym poparciu dla niej wśród ludu, ale jednocześnie nie przyjmowała do wiadomości, że swoim wyjazdem z Anglii pozbawi ów lud nadziei.

Maria Habsburżanka, namiestniczka Niderlandów. © Wikimedia Commons, domena publiczna.

Niedoszły spisek

Sedno planu Marii polegało na jej przebywaniu jak najbliżej wybrzeża, co miało ułatwić ucieczkę drogą morską. Na początku maja 1550 roku przeprowadziła się z pałacu New Hall do Woodham Walter. Takie posunięcie łatwo dałoby się wytłumaczyć. Pałac New Hall wymagał sprzątania, a ponieważ zbliżało się lato, Maria chciała wznowić zwyczaj kąpieli morskich, mając na względzie własne zdrowie. Do jej domostwa regularnie przypływała łódź z zaopatrzeniem, a rejsy te zapewniłyby pretekst do pojawienia się także łodzi przysłanej przez Roberta Rochestera, kontrolera dworu Marii, która miałaby wywieźć królewnę z ojczyzny.

Plan, który ostatecznie wprowadzono w życie, został opracowany po wyjeździe Karola V z Brukseli i zatwierdzony przezeń 25 czerwca. Motorem akcji mogła stać się jego siostra Maria Habsburżanka, królowa Węgier i namiestniczka Niderlandów, bardziej skłonna do podejmowania decyzji oraz działania. Chciała ona również upewnić się, że wszelkie reperkusje planu zostaną ograniczone do minimum, szczególnie w przypadku niepowodzenia. To oznaczało konieczność odczekania do wyjazdu van der Delfta (aby nie zarzucono mu współudziału), a także utrzymywania w całkowitej nieświadomości jego następcy Jehana Scheyfve, którym jednak namiestniczka zbytnio się nie przejmowała. Wobec tego ciężar kierowania realizacją udoskonalonego planu ucieczki spadł na barki Jehana Dubois, sekretarza cesarskiej ambasady w Londynie. Nie tylko stanął on na wysokości zadania, lecz w istocie swoją część planu wykonał wzorowo.

Cesarz przewidywał trudności już w chwili, kiedy z rezerwą udzielał siostrze aprobaty. Wszystkim uczestnikom przypominał o potrzebie elastyczności, podkreślając, że morze jest niestałym żywiołem, i zezwalając tylko na takie przedsięwzięcia, które możliwe są na lądzie. Podkreślał też, że jego zdaniem żadne przebrania nie są konieczne, a w całej sprawie znacznie lepiej będzie zachować otwartość, ponieważ kroki te zostały podjęte z najlepszych pobudek, by chronić samą Marię i jej sumienie. Karol wyraźnie więc stronił od sekretnych działań i za planowane wypadki zamierzał obarczyć winą doradców Edwarda, którzy swoją postawą zmusili Marię do radykalnych decyzji. Bardziej niepokoił się tym, że pogoń za szkockimi piratami – pretekst do wejścia jego okrętów na angielskie wody – mogła przysporzyć trudności, gdyby ambasadorowie, których przybycia ze Szkocji oczekiwano w każdej chwili, zjawili się w Brukseli przed wypłynięciem okrętów w morze.

Jak się okazało, nie urzeczywistniła się żadna z przewidywanych przez Karola V trudności. Przyczyna, dla której nie doszło do wyjazdu Marii, była prosta. Królewna bowiem… rozmyśliła się. Albo, innymi słowy, kiedy stanęła wreszcie w obliczu szansy ucieczki, nie mogła się na nią zdecydować. Walczyły w niej sprzeczne emocje, lecz nawet w chwili, gdy zmagała się z pakowaniem bagażu, wiedziała już, że zostanie. W końcu przyznała, że jej przyszłość jest związana z Anglią. Była to doniosła decyzja, w znacznej mierze podjęta za sprawą Roberta Rochestera, którego interwencja uchroniła jego panią przed nią samą. Kontroler jej dworu zaznaczał bowiem, że gdyby wyjechała teraz, bez żadnego naglącego powodu – gdyż mogła nadal żyć zgodnie z upodobaniem – można sobie wyobrazić, jak potężny wybuchłby skandal. Podkreślał również, że straciłaby wszelką nadzieję sukcesji w razie śmierci brata.

Relacje Marii z jej bratem, królem Edwardem VI, nie układały się najlepiej. © Wikimedia Commons, domena publiczna.

Nagły zwrot akcji

W zaistniałej sytuacji Maria obawiała się reakcji cesarza, od którego w ostatnim czasie tak często domagała się przecież pomocy. Ostatecznie Dubois musiał odpłynąć sam, gdyż miejscowe władze zdały sobie sprawę, co się dzieje.

Dubois powrócił na pewien czas do Flandrii; swój raport napisał podczas podróży powrotnej, równie burzliwej jak droga na tę bezowocną misję, a także bardzo długiej. Swojej relacji z wydarzeń nie zdołał bowiem dostarczyć przed połową lipca.

Maria Habsburżanka rozjuszyła się rozwojem wypadków, ale większość jej gniewu spadła na nieszczęsnego Scepperusa, który napisał do niej pełen zażenowania list z prośbą o wybaczenie, że nie mógł wcześniej zdać dokładnej relacji z wyprawy. Sytuację skomplikowała śmierć van der Delfta po kilku tygodniach od jego przyjazdu z Anglii, nie było bowiem pewności, czy nie dopuścił on innych osób do tajemnicy. Karol V wyraził żal z powodu fiaska przedsięwzięcia. Cesarza nieco zdeprymował fakt, że siostra w obliczu angielskiego ambasadora na jej dworze, Chamberlaina, zaprzeczyła, że cokolwiek wie o całej sprawie, gdyż on sam był przygotowany na przyznanie się do współudziału. Natomiast Maria Habsburżanka, kiedy ambasador podniósł tę kwestię, dała niezwykły popis. Ależ nigdy nie przyjęłaby swojej kuzynki bez zapowiedzi oraz bez wiedzy i zgody Edwarda VI! Na takie dictum ambasador potwierdził, że rada oczywiście zamierza traktować Marię przychylnie i służyć jej jako królewskiej siostrze oraz najbliższej krewnej Jego Królewskiej Mości.

Kiedy na wezwanie Karola V pod koniec lata namiestniczka dołączyła do niego w Augsburgu, wydaje się, że wyperswadowała mu wówczas dalsze próby udzielania pomocy kuzynce. Tę nieulękłą potomkinię rodu Habsburgów w 1550 roku o wiele bardziej obchodziło ciągłe rabowanie jej floty rybackiej przez szkockich piratów niż Maria Tudor…

Jeśli sądzić po pozorach, jedną z najbardziej zaskakujących cech całej sprawy było to, że wszystkie uwikłane w nią osoby udawały, że nie miała ona miejsca. Być może dla Johna Dudleya i rady ucieczka Marii byłaby dogodniejszym rozwiązaniem, gdyż odtąd stałaby się ona problemem kogo innego. Łatwo mogliby ukazać ją bratu jako zdrajczynię, przypomnieć historię jej oporu wobec ojca i odrzucić jako słabą, niezorientowaną w sprawach polityki kobietę, której nie można już nigdy obdarzyć zaufaniem.

Zamiast jednak uczyć królewnę dyscypliny, postanowiono zastosować inną taktykę. Jako cel obrano kapelanów Marii, którym zarzucono naruszanie królewskich statutów religijnych, choć nie orzeczono wobec nich bezpośrednich kar. Jednocześnie przystąpiono do kampanii kokietowania Marii, która z niechęcią zaczęła nagle odbierać strumień zaproszeń do przyjazdu na dwór oraz do złożenia wizyty kanclerzowi Richardowi Richowi i do wspólnego polowania, uczestnictwa w różnorakich turniejach i ogólnie do skorzystania z jego gościnności. Przez pozostałą część 1550 roku rada powstrzymała się od dalszego zaogniania stosunków z następczynią tronu, a działania przeciwko jej kapelanom zawieszono. Być może impuls do usztywnienia stanowiska dał sam król. Maria, podobnie jak Elżbieta, przyjechała na dwór na okres świąt Bożego Narodzenia i właśnie wtedy troje dzieci Henryka VIII przebywało razem po raz ostatni.