Poszukiwacze zaginionego króla. Cz. I

W kluczowym momencie bitwy pod Warną, 10 listopada 1444 roku, w szaleńczym ataku na janczarów sułtana osmańskiego Murada II zniknął ze swoją chorągwią król Władysław III, którego potomni nazwą Warneńczykiem. Zapewne nikt z walczących chrześcijan nie zdawał sobie sprawy, że z tą chwilą rozpoczynało się jedno z najdłuższych śledztw detektywistyczno-historycznych w dziejach, ciągnące się już od niemal sześciuset lat. Oto poszukiwanie zaginionego króla.

Najstarsze wyobrażenie bitwy pod Warną z Kroniki wszytkiego świata Marcina Bielskiego. Wikimedia Commons, domena publiczna.

Poszukiwany: żywy lub martwy

Początkowo zdawało się, że sprawa jest oczywista. Król ani nikt z jego otoczenia nie powrócił do szeregów krzyżowców, przez pewien czas jeszcze stawiających opór osmańskim zastępom; nie było go także wśród ocalałych uciekinierów z pola bitwy, przedzierających się przez dzikie odstępy w stronę Dunaju. Były trzy możliwości: albo poległ, albo dostał się do tureckiej niewoli, albo jakimś sposobem uszedł z pogromu i ukrył się w nieznanym miejscu. Tu jednak zaczynały się rozbieżności.

Turcy, będący po zwycięstwie panami warneńskiego pola, od samego początku konsekwentnie trzymali się wersji, że monarcha poległ na polu bitwy. Na dowód tego pokazywali odciętą królewską głowę, tę samą, którą nabitą na pikę obnoszono po warneńskim polu. Głowę tę, a ściśle mówiąc zdartą z niej skórę, wypchaną bawełną, odpowiednio spreparowaną i zakonserwowaną w miodzie, obwozili następnie po swoich miastach. Trofeum trafiło do Bursy, stolicy tureckiej Anatolii, choć wedle jednego z chrześcijańskich przekazów, poematu Michała Behaima, na koniec miało się znaleźć w Kairze, na dworze mameluckiego sułtana:

Po czym opuścił Turek (Murad II) pole bitwy. Królowi Węgier (Władysławowi) od razu uciął głowę, a głowę jego – wierzcie mi – sułtanowi na znak oddawanej mu czci, odesłał[1].

Chrześcijanie nie dawali jednak wiary słowom Turków. W istocie, okoliczności śmierci króla Władysława były dość wątpliwe, a tureckie informacje – niespójne. Sułtańskie fehname, czyli rozsyłane do muzułmańskich władców oficjalne zawiadomienie o zwycięstwie, zawierało pewien znamienny szczegół: oto król został wzięty do niewoli, a następnie ścięty przed obliczem Murada, tymczasem inne osmańskie kroniki mówiły o zabiciu króla po jego upadku z konia. Rzeczywisty dowódca wyprawy, wojewoda siedmiogrodzki Jan Hunyady, zaczął szerzyć wersję o ocaleniu monarchy w liście z 23 listopada 1444 roku, skierowanym do samych Węgrów. Dla wojewody i przyszłego regenta Królestwa Węgierskiego najważniejsze musiało być zmobilizowanie swoich rodaków wobec roszczeń do tronu obcych dynastii, zwłaszcza Habsburgów, dążących do powrotu nad Dunaj. Wątek ocalenia i rychłego powrotu Władysława podjął w ślad za Hunyadym także palatyn węgierski Wawrzyniec Héderváry, usiłując wmówić odbiorcom swoich pism, że Warneńczyk przebywa a to w Polsce, a to znowu na Cyprze. Z całą pewnością była to jednak gra pozorów, obliczona na zneutralizowanie działań ze strony habsburskiego dworu. Nadzieje na szczęśliwe ocalenie króla podtrzymywano także w Polsce. Podjęto nawet nieśmiałe – i szybko zarzucone – próby dotarcia do zaginionego władcy, przebywającego, jak sądzono, gdzieś na Bałkanach.

Wkrótce kolejne relacje o cudownym przeżyciu monarchy zaczynały się mnożyć. Już wiosną 1445 roku do matki nieszczęśliwego monarchy, królowej Zofii Holszańskiej, dotarło z Węgier budzące nadzieję pismo, mówiące, że król żyje i jest zdrowy. Można widzieć w nim część akcji propagandowej otoczenia Jana Hunyadyego. Niemałą rolę w popularyzacji tej wersji odegrał także uczestnik zmagań pod Warną, kolektor papieski Andrzej de Palatio, który z Polski raczył odbiorców swoich listów coraz bardziej fantastycznymi i sprzecznymi informacjami, według których król Władysław a to poległ w ataku na janczarów, a to zgładził własną ręką samego sułtana Murada, a to dostał się do niewoli, a to jednak żyje i się ukrywa… Na koniec zaś podsumował, że monarcha najpewniej utonął.

Tego rodzaju wieści powodowały, że na dworze papieskim w Rzymie i habsburskim w Wiedniu panowały sprzeczne opinie nie tylko co do losów władcy polskiego, ale i rzeczywistych rezultatów bitwy. Dawał temu wyraz główny rzecznik interesów habsburskich, ówczesny biskup Sieny Eneasz Sylwiusz Piccolomini (późniejszy papież Pius II), który pisał w tym samym czasie do księcia Mediolanu Filipa Marii Viscontiego:

Jedni mówią, że nie żyje, inni przypuszczają, że został wzięty do niewoli. To jednak wszyscy stwierdzają z pewnością, że nie wrócił[2].

Trudno było tego nie zauważyć. Jednak konkretne działania zmierzające do odnalezienia zaginionego monarchy podjęli dopiero Burgundczycy.

Przedstawienie króla polskiego w stroju heraldycznym z Armorial equestre de la Toison d’Or. Wikimedia Commons, domena publiczna.

Wyprawa burgundzkiego kapitana

Niepewność co do faktycznego przebiegu wydarzeń i losów samego monarchy nie ominęła także dowódców floty, mającej udaremnić przeprawę sił osmańskich z Azji Mniejszej do Europy. Pomimo fiaska całej operacji morskiej statki chrześcijańskie cały czas stacjonowały w cieśninach Bosfor i Dardanele. Na tę niepewność wpływały nie tylko sprzeczne doniesienia uczestników bitwy warneńskiej, ale także buńczuczne zapewnienia Turków o własnym sukcesie, pokazujących niedowiarkom trofeum w postaci królewskiej głowy. Głowę tę Turcy pokazali także wysłannikom kapitana Piotra Loredana, dowodzącego w Dardanelach galerami Wenecjan. Wątpliwości co prawda wzbudził fakt, zanotowany przez kronikarza Jana de Wavrin (wuja Waleranda de Wavrin, dowódcy eskadry burgundzkiej biorącej udział w działaniach floty sprzymierzonych), że głowa miała włosy blond, a król był przecież brunetem. Czy zatem faktycznie była to głowa bohaterskiego władcy? Okazuje się, że kolor włosów niczego nie przesądza, a sprzeczność rozwiązał późniejszy przekaz serbskiego pamiętnikarza Konstantego z Ostrowicy, mówiący o użyciu przez Turków barwnika w celu lepszej prezentacji ich makabrycznego trofeum.

Walerand de Wavrin latem i jesienią 1445 roku podjął z kilkoma galerami wyprawę wzdłuż zachodniego wybrzeża Morza Czarnego podobno aż do Kaffy na Krymie, a następnie górnym biegiem Dunajem aż do Nikopolis. Wavrin wysłał też do panów węgierskich i Hunyadyego swego przedstawiciela Piotra Vasta z wezwaniem do podjęcia działań także z ich strony. Podejmowano również próby namówienia do współdziałania hospodara wołoskiego Włada II Drakula. Po drodze wszędzie, gdzie się dało, rozpytywano o króla. Trwająca od wiosny do później jesieni 1445 roku wyprawa poszukiwawcza – bo trudno poważnie traktować ówczesne działania, pozorujące kontynuowanie krucjaty – zakończyła się oczywiście fiaskiem. Króla Władysława ani wiarygodnych świadków jego losów nie odnaleziono.

Czas samozwańców

Króla widziano jakoby nie tylko na Cyprze, ale i w Konstantynopolu, Wenecji, Siedmiogrodzie, Serbii, Albanii czy na Wołoszczyźnie. Według Ambrożego z Moraw władca natomiast przemieszczał się po różnych krajach, zbierając wojsko do nowej krucjaty. Było tylko kwestią czasu, kiedy w Europie zaczną się pojawiać osoby podające się za zaginionego monarchę. Wszystkie te wersje, odpowiednio rozbudowywane, zmieniane lub przekształcane, stały się kanwą późniejszych legend i przekazów o dalszych losach rzekomo ocalonego Warneńczyka.

Już w Wielkanoc 1445 roku niejaki Jakub, wywodzący się z nizin społecznych, udał się do czeskiej wsi Stadice, gdzie podawał się kolejno za króla Artura, za króla polskiego (czyżby Władysława?), by wreszcie ogłosić się… królem czeskim. Jak widać, nie do końca był przekonany, kim chce zostać. W końcu owego „króla Stadickiego” uwięziono, odsyłając go do Pragi. Co się z nim później stało, nie wiadomo.

Głośnym echem odbiła się też sprawa niejakiego Jana z Wilczyny, działającego w 1451 roku w Niemczech, na Śląsku i w Polsce, zanim w końcu nie został w Międzyrzeczu zdemaskowany. Musiał zdobyć grono wiernych słuchaczy, skoro książę głogowski Henryk IX i mieszczanie śląscy dopytywali się w Polsce, czy król Władysław powrócił do kraju.

Równie znaną była historia polskiego szlachcica, ale jednocześnie znanego oszusta Mikołaja Rychlika z 1459 roku, zanotowana przez czeskiego dziejopisa Pawła Židka:

Między tym Polaczek, jeden imieniem Rychlik, mącił ludziom, mówiąc, że on jest królem Polski, który po piętnastu latach pokazał się w Poznaniu, mówiąc, że jest królem. Tu go mieszczanie z przedmieścia poczciwie uznali. A gdy pan Łukasz wojewoda przyjechał, poznał, że nie jest królem, ale łgarzem. Chciał go ściąć, ale panowie starsi tej krainy do tego nie dopuścili, tak aby zjazd walny coś o nim postanowił. Potem był z nim na zjeździe walnym, a gdy królowa stara odparła, że nie jest to jej syn, panowie dając mu papierową koronę, kazali go ustawić przy pręgierzu, każdego dnia dwukrotnie go chłostali, a potem chowali go w więzieniu uczciwie aż do śmierci, aby nikt o nich nie mógł powiedzieć, że swego króla umorzyli[3]

Afera okazała się zatem kolejną imposturą, choć o tyle bolesną dla Polaków, że musiano uciec się do świadectwa królowej Zofii. Niemniej nie był to jeszcze koniec pseudo-Warneńczyków. Bardzo charakterystyczny stał się zwłaszcza iberyj­ski wątek ich dziejów.

Rzekomy portret Henryka Niemca, alias Władysława Warneńczyka z Madery. Wikimedia Commons, domena publiczna.

Tajemniczy pustelnik

Najbardziej charakterystyczna okazała się relacja z podróży Lwa z Rožmitála, czeskiego podróżnika i dyplo­maty i jednocześnie szwagra króla Jerzego z Podiebradu, spisana przez Wacława Šaška z Bířkova. Delegacja, przejeżdżająca nieopodal Medina del Campo w 1466 roku, do której dołączył nieznany z imienia polski pielgrzym, napotkała w pewnej kastylijskiej wiosce niezwykłego pustel­nika. Spotkanie to miało dość osobliwy przebieg:

Cztery mile za Cantalapiedra, odległej o sześć mil od Medina del Campo, jest wioska, powyżej której znajduje się chata zamieszkała przez pustelnika. Mówi się, że jest nim król Polski, którego uważa się za zabitego przez pogan, ale ja nie mogę tego potwierdzić. Mojemu panu powiedziano, że był to z pewnością król, który został pokonany w bitwie z poganami, i że on poświęcił się życiu w wiecznej samotności, ponieważ nie dotrzymał wiary. […]  Był wtedy z nami pewien polski podróżnik, który towarzyszył nam przez 50 mil, idąc obok koni. On był przed nami. On chciał, żeby mój pan prosił pustelnika, żeby odsłonił swoje stopy, mówiąc, że jeśli on miał po sześć palców u każdej stopy, można będzie ustalić z całą pewnością, że jest to król Polski, który był pokonany przez barbarzyńców. […] Wtedy Polak widząc, że pustelnik miał po sześć palców u stóp, zbliżył się do niego i padając na kolana, objął go za stopy, wykrzykując: „Jesteś naszym panem i królem pokonanym przez pogan”. Pustelnik w odpowiedzi rzekł: „Jestem zdumiony, że klękasz przede mną i obejmujesz moje stopy, ponieważ nie możesz nie wiedzieć, że nie jestem wart takiego honoru. Jestem człowiekiem, który ma na sumieniu wiele grzechów, które postanowiłem odpokutować, jeśli Bóg Wszechmogący pozwoli mi w tym wytrwać”. Powiedziawszy to, z płaczem wycofał się do swej chaty. Kiedy odjechaliśmy, Polak powiedział do mojego pana: „Zapewniam cię, że jego wygląd i znak na jego stopach świadczą z całą pewnością, że jest to król Polski, ponieważ pamiętam te rzeczy z mojego dzieciństwa”[4].

Relacja nie zanotowała już, w jakich okolicznościach ów Polak mógł w dzieciństwie widzieć króla Władysława bez obuwia. A nie był on chyba człowiekiem na tyle ważnym, aby przebywać w bezpośrednim otoczeniu monarchy, skoro towarzyszył poselstwu czeskiemu pieszo. Co ciekawe, Šašek zanotował też wiek tajemniczego ascety, który liczył wówczas około siedemdziesięciu lat, co samo w sobie już jest podejrzane, skoro prawdziwy Warneńczyk mógł wówczas być nieco ponad czterdziestolatkiem. Być może ten właśnie szczegół sprawił, że Czesi postanowili tajemniczego pustelnika zostawić w spokoju.

Idąc jednak dalej tym tropem, z czasem zaczęto szukać śladów monarchy jeszcze dalej: na zagubionej na Atlantyku portugalskiej Maderze.

Portret Henrique Henriquesa de Noronha, autora przekazu o monarszych korzeniach Henryka Niemca. Wikimedia Commons, domena publiczna.

Maderski trop

Już w 1452 roku o pobycie króla na portugalskich wyspach docierały do Polski wieści rzekomo od dominikanina Mikołaja Florisa. Pisał on do ówczesnego wielkiego mistrza krzyżackiego Ludwika von Erlichshausen:

Osobiście słyszałem od posiadacza tego listu, Jana Polaka, że jesteś, Panie, szczególnym przyjacielem króla Władysława, niegdyś najdostojniejszego władcy i pana z Bożej łaski Królestw Polski i Węgier. Chcę ci oznajmić cudowną nowinę, że król Władysław teraz mieszka na wyspach królestwa Portugalii, a ja jestem jego towarzyszem i współpustelnikiem[5].

Odpisy listu, w opinii znacznej części badaczy uchodzącego za zręcznie spreparowany przez samych krzyżaków falsyfikat, mający na celu sianie zamętu w Polsce, musiały jednak krążyć w dość licznych odpisach po Polsce i Mazowszu, skoro wspo­mniano ten trop w okolicznościowej miejscowej poezji. Czy dalekim echem tej dość grubymi nićmi szytej historii była „legenda maderska”, przekazana przez Tadeusza Kielanowskiego, a później rozwinięta przez Manuela Rosę? Wątek ten stał się kanwą szumnej w ostatnich czasach teorii o polskich korzeniach Krzysztofa Kolumba. Wedle tej teorii król, po odbyciu pielgrzymki do klasztoru Świętej Katarzyny na Synaju, osiadł na Maderze, ukrywając swoją tożsamość pod pseudonimem Henryk Niemiec (Henrique Alemão). Trudno jednak potwierdzić, kiedy owa legenda powstała, gdyż najstarszy przekaz o polsko-królewskim pochodzeniu Henryka wywodzi się z dopiero z Księgi szlacheckiej z wyspy Madery, dzieła Henrique Henriquesa de Noronha spisanej na przełomie XVII i XVIII wieku.

Na całe to międzynarodowe zamieszanie wpływ miał jednak przede wszystkim fakt ukrycia bądź zaginięcia królewskich szczątków. To głównie dzięki temu możliwe były wszystkie impostury, fałszerstwa i sensacyjne poszlaki. Pojawili się jednak i tacy poszukiwacze, którzy podjęli się kontynuować misję odnalezienia zaginionego monarchy również post mortem.

Nadszedł czas na poszukiwanie królewskiego grobu.

Bibliografia:

  1. Brzeziński, Jego królewska mość Mikołaj Rychlik, https://www.miastopoznaj.pl/blogi/pozostale/2165-jego-krolewska-mosc-mikolaj-rychlik
  2. Grygiel, Echa bitwy warneńskiej w historiografii czeskiej XV i XV wieku [w:] Świat chrześcijański i Turcy Osmańscy w dobie bitwy pod Warną. Pokłosie sesji zorganizowanej przez Instytut Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie w dniach 14–15 listopada 1994 r. w 550-lecie bitwy pod Warną, red. D. Quirini-Popławska, „Zeszyty Naukowe Uniwersytetu Jagiellońskiego” R. MCLXXVIII: 1995.
  3. Kielanowski, Odyseja Władysława Warneńczyka, London 1991.
  4. Michow, Nieznana saga o Władysławie Warneńczyku – słowiańskim królu, Warszawa 2017.
  5. Łukasiewicz, Władysław Warneńczyk. Krzyżacy i kawaler świętej Katarzyny, Warszawa 2010.
  6. Rosa, Kolumb. Historia nieznana, przeł. M. Szafrańska-Brandt, Warszawa 2012.
  7. Węcowski, Życie po życiu Władysława Warneńczyka, „Focus Historia” 4/2016.

[1] Michael Behaim, Wiersz o królu Władysławie, królu Węgrów, jak to walczył z Turkami, wersy 901–910.

[2] K. Łukasiewicz, Władysław Warneńczyk. Krzyżacy i kawaler świętej Katarzyny, Warszawa 2010, s. 139.

[3] Cytat za: M. Brzeziński, Jego królewska mość Mikołaj Rychlik, https://www.miastopoznaj.pl/blogi/pozostale/2165-jego-krolewska-mosc-mikolaj-rychlik (dostęp 04.06.2019)

[4] K. Łukasiewicz, Władysław Warneńczyk…, s. 163–164.

[5] J. Michow, Nieznana saga o Władysławie Warneńczyku – słowiańskim królu, Warszawa 2017, s. 36.