Niszczyciele zapór

W niedzielę 16 maja w Niemczech wypadał Dzień Matki. Tego pięknego, słonecznego dnia ludzie z przyjemnością spędzali czas na dworze. Nie było wprawdzie tak, jak przed wojną, ale i tak panowała dość spokojna, jak na ten czas, atmosfera. Tutaj, nad Möhnesee, trudno było myśleć o okropnych zniszczeniach, których ofiarą padły Essen i Dortmund, a także inne miasta w dolinie Ruhry. Słońce ogrzewało wodę we wciąż pełnym jeziorze, na którego brzegach widać było na drzewach pierwsze pąki, które niebawem miały zmienić się w liście. Nieuchronnie zbliżało się lato. Czwarte od czasu rozpoczęcia wojny.

Artykuł jest fragmentem książki Jamesa Hollanda “Niszczyciele zapór. Nalot na zapory, 1943 rok”, Wydawnictwo Astra 2014.

Po przepięknym dniu przyszła równie przyjemna, ciepła, księżycowa noc. Znudzony podoficer Karl Schütte czuwał na posterunku, na północnej wieży ściany zapory. Była to cicha i bardzo spokojna noc. Jednak przed północą na stanowisku dowodzenia zadzwonił telefon. Telefonowano ze sztabu obrony przeciwlotniczej Luftwaffe w Schloss Schwansbell, położonym w leżącym niedaleko, między Dorsten a Hamm, Lünen. Dotarły tam wieści o nisko lecących Lancasterach, więc bateria Widmanna na zaporze Möhne została postawiona w stan gotowości. Niebawem wszyscy byli już na stanowiskach, a broń naładowana i gotowa do strzału. Schütte stał na północnej wieży, za swoim działkiem kalibru 38 mm, obserwując niebo i czekając. Nic się jednak nie działo. Spoglądając w odbicie księżyca w spokojnej wodzie, znowu poczuł znudzenie. Pilnowali tej zapory noc w noc, ale nigdy nie wydarzyło się nic szczególnego. Dosłownie nic – czasami w oddali przeleciał samotny samolot, wykorzystując taflę jeziora jako punkt orientacyjny.

Avro Lancaster Mk. I. Wikimedia Commons.

Nagle, jakiś kwadrans po północy, usłyszał daleki pomruk lecącego z północy samolotu, ale wątpił, by zmierzał on w kierunku zapory. Pomruk stawał się jednak coraz wyraźniejszy i głośniejszy, i chociaż Schütte nic nie widział, rozkazał swojej załodze wystrzelić kilka serii w kierunku zbliżających się odgłosów. Wtedy je dostrzegł – niewyraźne, czarne sylwetki bombowców. „Samoloty krążyły nad jeziorem…” – mówi – „…a nasza obrona przeciwlotnicza strzelała we wszystkich kierunkach”.

Gibson z załogą w maszynie G–George byli zaskoczeni zaciekłością artyleryjskiego ostrzału. Widzieli smugi w przeróżnych kolorach, w zależności od rodzaju pocisków, a ponieważ odbijały się one w wodzie, sprawiały wrażenie, że jest ich dwukrotnie więcej. Gibson miał nadzieję, że znajdującą się na zaporze baterię obsługuje jednostka będąca niemieckim odpowiednikiem brytyjskiej straży Home Guard i że o tej porze jej członkowie będą już spać. Nie był w stanie dostrzec, ile działek i karabinów broniło zapory, chociaż dane zebrane przez wywiad wydawały się dokładne – z pewnością nie było tam ani balonów zaporowych, ani punktowych reflektorów.

Krążyli, rozpoznając charakterystyczne elementy terenu. Gdy tylko podlatywali bliżej zapory, natychmiast odzywały się działka przeciwlotnicze.

„Dość agresywne, prawda?” – powiedział Taerum.

„Boże, to działko przyprawia mnie o dreszcze” – odparł Gibson. Każda z zapór miała coś charakterystycznego, co utrudniało zaatakowanie jej. Na tamę Möhne podejście było wręcz idealne: dogodny rozbieg długości około 2 kilometrów, licząc od wystającego cypla. Dawało to atakującym dużo miejsca na precyzyjne osiągnięcie wymaganej do przeprowadzenia nalotu pozycji. Problemem w przypadku tej zapory nie było niedogodne ukształtowanie terenu, lecz artyleria przeciwlotnicza. Z tego, co można było stwierdzić, tamy broniło dwanaście działek przeciwlotniczych, z których pewna część, łącznie z tymi umieszczonymi na wieżach śluzy, mogła strzelać do Lancasterów prawie z poziomej pozycji, gdy samoloty będą podchodzić do zrzutu bomb. W rzeczywistości było ich tylko sześć, ale jeden pocisk z tych działek mógł strącić każdy samolot.

Skacząca bomba zamontowana pod samolotem Guya Gibsona. Wikimedia Commons.

Załoga była wyraźnie zaskoczona tak silnym ogniem artyleryjskim. Gibson wzywał Martina i Hopgooda. Oderwali się od szyku na ostatnim odcinku lotu, ale bezpiecznie dolecieli na miejsce. Möhnesee przypominało kształtem wielką, postrzępioną literę „C”, jego północna odnoga biegła od tego, co kiedyś było rzeką Möhne, a krótsza, południowa, wiła się wokół południowego cypla. Za tym wystającym cyplem sytuowała się dolina. To tam – kilka kilometrów od ściany zapory – Gibson kazał Hopgoodowi i Shannonowi krążyć, podczas gdy on sam miał markować przelot.

„Przygotujcie się, koledzy…” – poinformował przez radio – „…przyjrzę się temu bliżej”.

Mimo artyleryjskiego ognia G–George bezpiecznie przeleciał nad zaporą, po czym uniósł się wyżej i zawrócił w stronę krążących nad okolicą maszyn. Do trzech pierwszych bombowców dołączyły teraz dwa kolejne: Younga i Maltby’ego, które również nadleciały oddzielnie. Ostatnim w drugiej trójce był David Shannon, który poleciał najdalej na północ, prawie bezpośrednio nad zaporę. „Przelecieliśmy nad jedną z wież…”, mówi jego celowniczy bomb Len Sumpter, „…i zostaliśmy ostrzelani przez artylerię, co mnie zdenerwowało”. Kiedy lekko dostali, coś zaczęło grzechotać, ale nie było to poważne uszkodzenie, więc Shannon wzniósł maszynę na wysokość około 180 metrów, dołączając nieco z tyłu do krążącego samolotu.

Zapora Möhne rano 17 maja po bombardowaniu. Wikimedia Commons.

„Cóż, chłopcy…” – powiedział Gibson do swojej załogi – „…chyba już czas zacząć ten bal”. Nie wykazywał cienia entuzjazmu wobec powierzonego mu zadania. Mimo że zwykle wykazywał się niezłomną postawą, tym razem odczuwał niewiarygodnie silny strach.

„Halo, wszystkie samoloty” – powiedział przez radio. – „…Będę atakował. Na mój sygnał bądźcie w gotowości przystąpienia do ataku”. Zwrócił się bezpośrednio do Hopgooda: „Halo, M–Mother, bądźcie w gotowości, gdyby coś się stało”.

„OK, dowódco” – odpowiedział Hopgood – „Powodzenia!”.

Artykuł jest fragmentem książki Jamesa Hollanda “Niszczyciele zapór. Nalot na zapory, 1943 rok”, Wydawnictwo Astra 2014.