Ballady broadside – przeboje muzyki popularnej w dawnej Anglii

W dzisiejszych czasach spragnieni najnowszych plotek o celebrytach zaglądają na pudelkopodobne strony w internecie. Obfitego materiału dostarczają liczne portale plotkarskie i tabloidy, a nawet „poważniejsze” gazety. W czasach Tudorów gazet nie było, lecz chętnych do czytania o sekretach możnych tego świata nie brakowało. Potrzebę tę zaspokajały tzw. broadside ballads, czyli popularne utwory, których teksty drukowano charakterystycznym pismem gotyckim na jednej stronie arkusza (stąd angielska nazwa broad-side).

Samuel Pepys zgromadził najsłynniejszą kolekcję ballad. Wikimedia Commons (Flickr).

Znakomity interes

Ballady, niczym gazety, koncentrowały się na krótkotrwałej sensacji, szybko więc traciły aktualność, a papier wykorzystywano do innych celów, np. do podpałki czy oprawiania książek. Koszt druku ballad był niski, a sprzedawano je zaledwie za pensa. Niemniej, był to niezwykle opłacalny interes, gdyż sprzedawano setki tysięcy egzemplarzy. Z danych Kompanii Papierniczej wynika, że do roku 1600 wydrukowano i sprzedano aż cztery miliony egzemplarzy ballad. Kompania powstała w celu kontroli rynku wydawniczego i poboru stosownych podatków. Tymczasem wiadomo, że zawsze istnieli wydawcy, którym udawało się obejść przepisy, więc choć zarejestrowano oficjalnie trzy tysiące ballad, to poza tym obiegiem funkcjonowało ich ponad piętnaście tysięcy.

Tematyka ballad

Ballady służyły rozrywce, jednak stanowiły także źródło informacji. Wiele poruszało sensacyjne tematy, opowiadało o mężach rogaczach, upadłych kobietach i potworach. Jednak zakres tematyczny tych utworów okazuje się znacznie szerszy i bogatszy.

Niektóre przywoływały słynne ostatnie słowa skazańców (tzw. good-nights). Podobno jeden niesławny kapelan więzienny z Newgate (londyńskiego więzienia) po wysłuchaniu ostatniej spowiedzi skazańca szybko układał rymowany tekst i za skromną opłatą dostarczał do drukarni, a już następnego dnia sprzedawano go gawiedzi zgromadzonej pod szubienicą, na której dyndał ów nieszczęśnik. Kapelan z pewnością wykazał się duchem przedsiębiorczości, choć o zachowaniu tajemnicy spowiedzi czy choćby odrobiny przyzwoitości trudno tu mówić.

Autorem ballad mógł być m.in. Christopher Marlowe. Wikimedia Commons.

Kolekcja Samuela Pepysa

Najsłynniejszą kolekcję ballad zebrał Samuel Pepys, autor słynnych „Dzienników”. Zachowały się do dziś jako element księgozbioru przekazanego przezeń Kolegium św. Magdaleny (Magdalen College) na Uniwersytecie Cambridge. Pepys dokonał swoistej klasyfikacji tematyki ballad, która według niego przedstawiała się następująco: 5% ballad poruszało zagadnienia moralne i religijne, 3% zajmowało się historią (prawdziwą i zmyśloną), 5% opisywało różnorakie tragedie, 10% skupiało się na tematyce pijacko-towarzyskiej, 13% komentowało sprawy bieżące i politykę, 28% zajmowało się kwestiami miłości (szczęśliwej), 22% sprawami miłości nieszczęśliwej, 5% małżeństwem i zdradą, sprawami morskimi – 6%, wreszcie, charakter humorystyczno-rozrywkowy miało 3% utworów.

Należy podkreślić, że w drugiej połowie XVI wieku publikowano ogromną liczbę pobożnych i religijnych ballad z morałem, jak również utworów o tematyce politycznej, choć jak widać, Pepys klasyfikuje ballady nieco inaczej.

Mimo że większość zachowanych ballad pochodzi z XVII wieku, to jednak przetrwało ok. 250 utworów nawet z początku wieku XVI.

Oprawa wizualna

Tekst ballady często ilustrowano drzeworytami przedstawiającymi postaci bohaterów utworu, co znacząco podnosiło jego atrakcyjność, a tym samym sprzedaż. Niestety, często do różnych tekstów wykorzystywano te same drzeworyty, co prowadziło do zupełnego pomieszania, gdyż wkrótce ilustracja w żaden sposób nie wiązała się z tekstem! Wynikało to między innymi z chęci zysku wydawcy, ale także z tego, że żywot wydrukowanych utworów był niezwykle krótki i po prostu nie nadążano z produkcją nowych ilustracji.

Melodia

Wydruk tekstu ballady rzadko zawierał zapis nutowy melodii towarzyszącej danym słowom. Zazwyczaj dodawano jedynie sugestię „na melodię…” lub zalecenia, w jakim tempie czy stylu wykonywać pieśń („radośnie”, „wzniośle” czy „głośno i wesoło”). Oczywiście nie stanowiło to żadnej przeszkody dla nabywców, gdyż najwyraźniej melodie, z których korzystano, musiały być powszechnie znane. Sprzedawca śpiewał balladę, zachęcając do jej zakupu i jednocześnie przekazując w ten sposób wiadomość, jaką zawierała. W zachowanych balladach wspomina się o mniej więcej tysiącu różnych melodii, z których udało się zidentyfikować ledwie połowę. Była to iście benedyktyńska praca, wymagająca wielkiej wytrwałości i odrobiny detektywistycznego zacięcia. Dokonał tego na przełomie lat 50. i 60. Amerykanin, Claude M. Simpson. Autorzy ballad wykorzystywali popularne melodie, które przekazywano sobie ustnie, a niekoniecznie zapisywano. Często jednak owe popularne utwory przekraczały umowną granicę między kulturą ludową czy popularną a sztuką określaną mianem „wysokiej”, gdyż wykorzystywali je znani kompozytorzy, tacy jak William Byrd, John Dowland i wielu innych. Dzięki ich aranżacjom melodie te ukazywały się drukiem. Co więcej, wiele z nich z powodzeniem przeszło próbę czasu i drukowano je wciąż na nowo także w wieku XVII i później.

Tekst XVIII-wiecznej, angielskiej ballady o kobiecie, która nieszczęśliwie zapałała miłością do swojego służącego. Wikimedia Commons.

Wiele różnych tekstów układano do tej samej popularnej melodii. Przykładowo melodia Fortune my Foe stanowiła podkład do 105 różnych ballad, Chevy Chase – do 67, a Packington’s Pound – do 55. Znana także i dziś melodia Greensleeves została wykorzystana w co najmniej 19 różnych utworach.

Fortune my Foe zainspirowało szczególnie liczne grono kompozytorów z prawdziwego zdarzenia. Wersja Johna Dowlanda zawierała wyjątkowo melancholijny tekst, który upodobali sobie skazańcy, i często jej wykonanie stanowiło ich ostatnie życzenie. Dlatego też zyskała sobie przydomek „Pieśni skazańca”.

Podobnie jak bywało z ilustracjami, także melodia często nie odpowiadała tematyce utworu, co jedynie potwierdza, iż był to przelotny i tani środek wyrazu artystycznego, który nierzadko produkowano pospiesznie i niedbale. Przed dzisiejszymi muzykami, pragnącymi wiernie oddać charakter ballad, stoi zatem nie lada zadanie, gdyż ich elementy składowe często w ogóle do siebie nie pasują.

Recepcja i dystrybucja ballad

Ballady zwykle musiały mieć chwytliwy tytuł, któremu towarzyszyła krótka zapowiedź treści. Autorzy utworów pozostawali zazwyczaj anonimowi (po części dlatego, iż „poważni” odbiorcy gardzili balladami, uważając je za marne wierszydła). Czasem rymotwórstwem parały się także kobiety. Skądinąd wiadomo, że wśród autorów ballad pojawiają się takie nazwiska jak Christopher Marlowe, George Wither czy sir Walter Raleigh. Choć większość ballad nie grzeszyła wyrafinowaniem artystycznym, zdarzały się wśród nich perełki.

Ballady pisano i drukowano w Londynie, skąd dystrybuowano je na prowincję, często dzięki kupcom i handlarzom, którzy stanowili naturalne źródło informacji i plotek dla mieszkańców odległych zakątków kraju. Czasem tematem ballady stawały się sensacyjne wydarzenia z różnych regionów – na przykład gdy w miasteczku Adlington przyszedł na świat „potwór” lub gdy w Chelmsford schwytano trzy wiedźmy.

Copy of Verses autorstwa Henry’ego Every. Wikimedia Commons.

Sprzedawcy ballad

Mimo wielkiej popularności ballad sprzedawcami tych utworów powszechnie gardzono i uważano ich za ludzi z marginesu społecznego. Często zajmowali się oni sprzedażą drobiazgów i rupieci – wstążek, guzików i bibelotów. Uważano, że ich towary są „niegodne” i bezbożne (mimo że w swej ofercie mieli także ballady moralizatorskie w wymowie!). Drobnych handlarzy oskarżano także o współpracę z kieszonkowcami. Rzecz jasna, wokół sprzedawców gromadził się tłumek gapiów, co stwarzało złodziejaszkom okazję do łowów, jednak trudno mówić o świadomej współpracy. Uliczni handlarze mieli pozwolenie na śpiewanie dla zarobku – często więc, mimo cwaniactwa i skłonności do oszukiwania i wykorzystywania ludzkiej naiwności, byli to ludzie utalentowani muzycznie i obdarzeni pięknym głosem.

Przyciągnięcie i utrzymanie uwagi gawiedzi nie należało do łatwych zadań, więc handlarz wykrzykiwał tytuł opowieści, śpiewał kilka pierwszych zwrotek, lecz nie kończył ballady, dopóki nie sprzedał arkuszy z tekstem. Wiadomo także, że sprzedawcy ballad czasem umieli grać na skrzypcach, jednakże zdarzało się to rzadko.

Nabywcy szybko uczyli się tekstu na pamięć – mimo że niewielu umiało pisać, umiejętność czytania była znacznie bardziej rozpowszechniona. Choć traktowano ballady jak rozrywkę pospólstwa, trafiała ona nie tyko pod strzechy, ale także i do pałaców. Paradoksalnie, z jednej strony uważano słuchanie i śpiewanie ballad za „wstydliwą przyjemność”, z drugiej jednak strony, zapraszano wykonawców nawet do domów arystokracji i słuchali ich przedstawiciele wszystkich klas i warstw społecznych, choć oczywiście niektórzy utrzymywali, że takie zainteresowania uwłaczają ich godności. Ballady zatem stanowiły ówczesny odpowiednik dzisiejszej prostej muzyki pop czy disco – wykształcony człowiek raczej nie przyzna się, że takie utwory mu się podobają lub że słucha ich z przyjemnością, nawet jeśli z lubością podśpiewuje proste melodie w zaciszu swego salonu.

Znaczenie ballad

Choć ballady stanowiły przeciwieństwo wyrafinowanej muzyki kościelnej czy dworskiej, to z pewnością ukazują zainteresowania i pragnienia ludu. Dzięki tej muzyce dziś możemy dowiedzieć się, czym żyli prości mieszkańcy XVI- i XVII-wiecznej Anglii.

Niewyczerpanym źródłem inspiracji dla miłośników dawnej muzyki jest archiwum Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Barbara (ebba.english.ucsb. edu) – skarbnica zdigitalizowanych arkuszy z tekstami ballad z kolekcji Biblioteki Bodlejańskiej z Oksfordu oraz kolekcji Samuela Pepysa. Tam, gdzie to możliwie, faksymile tekstu towarzyszy również nagranie.

Źródła

Księga ballad angielskich i szkockich, wyb. J. Kydryński, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1980.

http://ebba.english.ucsb.edu

http://www.britannica.com/art/broadside-ballad

http://www.pbm.com/~lindahl/ballads/music.html

http://journal.oraltradition.org/files/articles/28ii/03_28.2.pdf